"Pan Avila". Meksykańska mafia bez retuszu. RECENZJA

Odkryłem ten serial zupełnie przypadkiem i pochłonął mnie niczym meksykański pejotl Aldousa Huxleya. Wyprodukowany przez HBO Latino meksykański serial to wejście w sam środek przestępczego świata liczącej ponad 8 mln mieszkańców metropolii. Nie jest to hollywoodzkie spojrzenie na wojny karteli nawet w duchu doskonałego tegorocznego „Sicario”. Produkcji braci Slavichów jest bliżej do włoskiej „Gomorry”.

Brutalny, realistycznie oddający lokalny koloryt serial opowiada o z pozoru zwykłym agencie ubezpieczeniowym Robercie Ávila (Tony Dalton). Wydaje się, że jedynym grzechem ojca dorastającego syna i męża cierpiącej na depresję 40-latki jest biurowy romans z ponętną koleżanką. Choć siłą tutaj jest powolne odrywanie (piszę recenzję po czwartym odcinku) kart przeszłości jego bohaterów, to prędko się dowiadujemy, że Robert jest bezwzględnym zabójcą działającym na zlecenie lokalnej mafii.

Upodabnia to główny wątek do świetnego rumuńskiego „W cieniu” o taksówkarzu ukrywającym przed rodziną twarz zabójcy. Obie produkcje łączy świeże, osadzone w niewyeksploatowanej rzeczywistości spojrzenie na gangsterskie kino. Jasne, że po „Rodzinie Soprano” żaden serial obnażający prywatne życie gangsterów (problemy małżeńskie, zdrowotne, wychowawcze) nie będzie odkrywczy.

„Pan Ávila” magnetyzuje jednak dzięki swojej egzotyce. Kinomani znają Meksyk z wczesnych filmów Iñárritu, Cuarona czy Rodrigueza. Ten serial wchodzi głębiej w specyfikę niezwykłego kraju, choćby dlatego, że z założenia nie miał być towarem eksportowym. To też opowieść o wszechobecnym złu, które oplata od dzieciństwa. Złu namacalnym, odrażającym i tworzącym spiralę bez wyjścia.

5/6

„Pan Ávila”, reż. Marcelo i Walter Slavichowie. serial dostępny w Cinemax i na Hbo go