Rok 2015 przyniósł nieco ciekawych zjawisk, nie tylko w filmie czy literaturze. Takie bowiem pojawiały się również w muzyce. Poniżej przeczytają Państwo krótkie podsumowanie, rzecz jasna – subiektywne, tych płyt, które uznałem za najciekawsze w mijającym właśnie roku. Wszystkich, którzy nie będą zadowoleni, bo nie znaleźli w tej liście swoich ulubieńców, uspokajam, że każde podsumowanie jest w zasadzie subiektywną zabawą. Bo gusta i spojrzenia na sztukę się zmieniają, a również nie sposób posłuchać wszystkiego.
10. Susanne Sundfør – Ten Love Songs
Zacznę wyliczankę od norweskiej wokalistki, która na swoim, wydanym w pierwszej połowie roku, albumie umiejętnie połączyła synth-pop i przestrzenną, skandynawską, chłodną elektronikę. Nikogo więc na „Ten Love Songs” nie powinny zdziwić wpływy disco lat 80., ale i nawiązania do Kate Bush czy Röyksopp. Skandynawski pop bowiem, podobnie jak tamtejsze powieści kryminalne, cechuje specyficzna atmosfera. Na swoim albumie Sundfør dzięki takim zabiegom udało się wykreować liryczną atmosferę, która jednak nie zapomina o rytmie.
9. Toto – XIV
Starsi panowie z Toto pokazali, że klasyczny rock może wciąż być źródłem frajdy podczas słuchania. A przede wszystkim ze względu na przestrzenność tej muzyki, jej przebojowość i koligacje z popem. Te ostatnie słyszalne są dość wyraźnie i to dzięki nim muzyka zespołu nie zapomina o melodiach. Przyznawanie się do słuchania Toto być może obciachem, ale na swoją obronę mam całą rzeszę panów z wąsami. Oni również słuchają Toto.
8. Crypt Sermon – Out of the Garden
Klasyczny doom metal nie pojawia się często na półkach najlepszych sklepów muzycznych w Polsce, w ogóle pojawia się dość rzadko, więc docenić trzeba, że ktoś jeszcze gra tę specyficzną odmianę metalu. Poza tym jeśli ktoś gra tę muzykę w sposób przejmujący i uduchowiony, to jeszcze lepiej. Debiut amerykańskiego zespołu zyskał tę duchowość dzięki biblijnym historiom przywoływanym w tekstach, co w połączeniu z patetyczną i powolną muzyką pozwoliło na osiągnięcie odpowiedniego efektu. Jak widać, aby grać muzykę religijną i rockową zarazem, nie trzeba jak to robi Luxtorpeda, wrzeszczeć na swoich słuchaczy.
7. Paradise Lost – The Plague Within
Efekt histerii po wydaniu najcięższej płyty Paradise Lost od ponad dwudziestu lat już zapewne minął, więc nie ma co przesadzać, mówiąc, że „The Plague Within” to jeden z najlepszych albumów kapeli. Z pewnością należy do tej lepszej połowy, ale również sporo jest w karierze zespołu płyt lepszych, równiejszych i ciekawszych. Skąd więc to miejsce w podsumowaniu? Po pierwsze, nikt tu nie twierdzi, że mowa o płycie słabej, a po drugie, zespół pokazał, że można po kilkunastu latach przeróżnych eksperymentów z muzyką rockową powrócić do grania doom metalu i zrobić to z klasą. Mit o Feniksie wciąż jest żywy, ale nie ma co przesadzać, że dotychczasowa twórczość Paradise Lost to popioły.
6. Armored Saint – Win Hands Down
Szóste miejsce w zestawieniu należy się innym feniksom, mianowicie Amerykanom z Armored Saint, którzy udowodnili, że dzisiaj wciąż można grać atrakcyjny heavy metal, który o lata świetlne daleki jest od banałów Sabatonu czy pompatyczności Iron Maiden. Armored Saint gra kilkuminutowe piosenki, oparte na bluesowych harmoniach, nowoczesnym brzmieniu i ciekawych melodiach. Nie od dziś twierdzę, że amerykański heavy metal jest o wiele ciekawszy od europejskiego, czego dowód można po raz kolejny usłyszeć na „Win Hands Down”.
5. Europe – War of Kings
Dobra passa Szwedów utrzymuje się już od ponad dziesięciu lat, nie dziwi więc, że zwracam uwagę na ich najnowszy album. Na „War of Kings”, jak jeszcze nigdy, panowie z Europe zbliżyli się do tradycji zdefiniowanej przez Led Zeppelin. Muzyka zespołu jednak nie jest rockowym skansenem, słychać w niej witalność i żwawość dwudziestolatków. Gdzie jednak hipsterom w rurkach do takiej energii, jaką wytwarzają staromodni panowie z długimi włosami? „War of Kings” to skandynawski mrok, ale i dobre melodie: bardziej do klubu niż na stadion.
4. The Soft Moon – Deeper
The Soft Moon na dzisiejszej scenie to zjawisko osobne i między innymi dlatego w tym podsumowaniu należy się mu miejsce. „Deeper” to kolejny bardzo udany krążek tego jednoosobowego projektu, w którym nowofalowa rytmika, oparta na mechanicznym basie i głęboko brzmiącej perkusji, styka się z melodycznym minimalizmem i dyskretnym chłodem elektroniki. W zalewie mało znaczących płyt zespołów, które chciałyby reaktywować nową falę, The Soft Moon brzmi autentycznie.
3. Armia – Toń
Tegoroczny debiut projektu Rimbaud, w którym wokalistą jest Tomasz Budzyński, niespecjalnie przypadł mi do gustu, za to nowy, długo wyczekiwany album Armii jak najbardziej mój apetyt zaspokoił. Niczego nowego tutaj nie wymyślono, ale z dużą zręcznością pokazano, że granie interesującej muzyki gitarowej jest jak najbardziej możliwe. Punk rock, hard core, szczypta metalu, do tego charakterystyczna waltornia oraz uduchowione teksty Budzyńskiego – ten przepis okazał się w tym roku jak najbardziej atrakcyjny.
2. Schrӧttersburg – Krew
Drugie miejsce na podium należy się debiutantom z Płocka, którzy na początek przyszłego roku zapowiedzieli kolejną płytę. I mam nadzieję, że przynajmniej utrzymają poziom, bo „Krwią” udowodnili, że odwołując się do klasyki nowej fali (Siekiera!), można wciąż proponować świeżą i autentyczną muzykę, która łączy punkrockową ostrość dźwięków oraz intrygujące podejście do przestrzeni i rytmu. Tym bardziej pochwalić trzeba młodych muzyków, że nie zapatrzyli się w Wielką Brytanię i nie nagrali kolejnej wariacji na temat polskiego indie, ale zaprezentowali niebanalne i surowe podejście do alternatywnego rocka.
1. Napalm Death – Apex Predator – Easy Meat
I na koniec album, który w warstwie tekstowej jest mi dość obcy, bo muzycy Napalm Death, jako wyrastający z punkrockowego etosu, prezentują lewicową optykę rzeczywistości. Ale na najnowszym albumie weterani grindcore’a pokazali wszystkim, jak powinno grać się ekstremalną odmianę muzyki. Napalm Death to nieliczny przykład kapeli, której recenzje (z nieustannie wysokimi notami) ukazują się w punkowych i metalowych zinach. Bo dźwięki muzyki Napalm Death to połowa drogi między jedną a drugą stylistyką, w dodatku maksymalnie hałaśliwa, ale i niezwykle różnorodna. Reszta ekstremalnego punka i metalu w zasadzie mogłaby przy tej płycie nie istnieć.
Michał Żarski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/276588-zarski-o-najlepszych-metalowych-plytach-roku-muzyczny-top-10-roku-2015
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.