„Lato w Prowansji” czy hippis nadaje się na dziadka? RECENZJA DVD

Ten film chyba nie zrobił w kraju produkcji furory. We Francji miał premierę w kwietniu ubiegłego roku, do nas trafił w czerwcu 2015go, przemknął przez studyjne kina i szybko wyszedł tylko na DVD. A trochę szkoda, bo to kawałek sympatycznego kina, jaki czasem Francuzom wychodzi. Ich komedie z reguły epatują humorem nie najwyższych lotów (duch De Funesa nadal się unosi w powietrzu?), ale bywają wyjątki, np. nie tak dawne „Jeszcze dalej niż północ”. A jak już przyjdzie do komediodramatów, to reżyserzy znad Sekwany potrafią wykazać się maestrią. Naprawdę nie znam ludzi, do których nie przemawiałby „Pan od muzyki” czy „Nietykalni”. „Lato w Prowansji” Rose Bosch w taką właśnie chwalebną francuską tradycję się wpisuje.

Schemat do cna wytarty, głównie w kinie amerykańskim - wakacje, względnie przeprowadzka trudnego dzieciaka do miejsca, gdzie diabeł mówi „dobranoc”. Najpierw zakompleksiony mieszczuch staje okoniem, potem coś zaczyna do niego trafiać, a pod koniec filmu wołami by go nie wyciągnęli z tej dziury. Oczywiście dlatego, że znalazł się tam dorosły, który poskładał młodziaka do kupy, pokazał mu o co w życiu chodzi. Tym razem dzieci jest aż troje, za zadupie robi Prowansja, a za mądrego dziadka - Jean Reno ( z pomocą Anny Galieny jako babci). No cóż, dyżurny twardziel francuskiego kina ma już 67 lat i nie w głowie mu strzelaniny (no, ewentualnie jakaś rólka w kolejnej części „Nietykalnych”, to się pamiętnemu Leonowi należy jak chłopu pole). Ale jako spokojny wytwórca oliwy też się nieźle sprawdza, zwłaszcza że skrojono mu rolę nie ograniczającą się do bycia ostoją mądrości. Dziadek Paul ma swoje za uszami. I dziś, i dzięki barwnej hippisowskiej przeszłości. Przeszłość ta zresztą daje o sobie znać pod postacią paczki dawnych kumpli, którzy dalej jeżdżą po Europie na motorach, podczas gdy Paul z małżonką już dawno ten proceder zarzucili.

Dla dodania kolorytu jedno z przerośniętych dzieci-kwiatów gra stareńki, ale krzepko się trzymający Hugues Aufray - francuski pieśniarz, który karierę zrobił dzięki swoim wersjom songów Boba Dylana. Zresztą muzycznych odwołań do dawnych czasów jest tu masa - a to Mungo Jerry, a to Simon & Garfunkel, a to Shocking Blue, a gdy dziadek po latach znów dosiada stalowego rumaka słyszymy miłe memu sercu „Highway Star” Deep Purple.

Tym razem rolę życiowego przewodnika przyjmuje na siebie reprezentant pokolenia ‘68 - i to właśnie wydaje mi się tym filmie najciekawsze. Oczywiście nie ma się co spodziewać rozliczeń z przeszłością, dezawuowania młodzieńczych ideałów - to przecież zlaicyzowana Francja, ojczyzna Herberta Marcuse’a! Ale uważny obserwator dostrzeże między wierszami ten niezdrowy bagaż, który wnuki odziedziczyły po dziadkach. A że dziadek się zżyma na tę młodzież dzisiejszą? No cóż, formy protestu trochę się zmieniły. Dzisiejszą kontrkulturę uosabia niewydarzona wnusia Lea (Chloé Jouannet) - weganka z dredami klejonymi sokiem z kaktusa, maniaczka ochrony przyrody, która wcale nie chce żyć na jej łonie. Oczywiście w miarę trwania filmu image Lei zmieni się na bardziej przypominający homo sapiens, ujawnią się pokłady wrażliwości i seksapilu i tak dalej. Starszy z wnuków, dorastający Adrien (Hugo Dessioux) wychynie zza ekranu laptopa i przyzna, że prawdziwe życie jest poza nim i nie ogranicza się do wyrywania lasek (i dojrzałych kobiet też - przypominam raz jeszcze, że to francuski film). I tylko mały, głuchoniemy Theo pozostanie cały czas równie rozkoszny, ale on jest jeszcze za młody na bohatera dynamicznego, w fabule pełni rolę klucza do serca gderliwego dziadka. Najlepiej z tej trójki wypadła Jouannet - sprostała dość zniuansowanej roli. Dessioux ogranicza się niestety do bolesnego grymasu twarzy, który w zależności od sceny tłumaczymy jako: „chcę cię zabić” albo „dajcie mi kobietę”.

Prowansja oddziałuje na paryskich cherlaków letnimi krajobrazami (zachwycające bez dwóch zdań, zwłaszcza ujęcia dziadkowego sadu) i mądrością ludową mieszkańców (demonstrowaną głównie podczas rozmów w knajpie i na festynach). Czyli znów banał, klisza i stereotyp, oglądaliśmy to już w kinie familijnym setki razy. Ano, nie da się ukryć. Ale można ograć to lepiej lub gorzej. A Rose Bosch naprawdę wyszło zgrabne dziełko, do którego widz raz na jakiś czas z przyjemnością wróci.

4/6

Paweł Tryba

Lato w Prowansji”, reż Rose Bosch, Francja 2014. Dystrybucja w Polsce: Kino Świat 2015

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych