"Kambei Shimada". Trzeba kroczyć drogą wojownika. RECENZJA

Nieodżałowaną stratą była śmierć Pawła Paliwody, która nastąpiła prawie trzy lata temu, w styczniu 2013 roku. Ten związany z polskimi mediami publicysta słynął z ciętego języka oraz z ewolucji poglądów, które zaobserwować mógł każdy czytelnik śledzący jego felietony i artykuły krytyczne regularnie ukazujące się na łamach „Życia”, „Ozonu” (jedynej dobrej rzeczy, jaką zrobił Janusz Palikot), „Gazety Polskiej”, „Nowego Państwa” czy na stronach prawica.net. Paliwoda, na początku swojej drogi rozwoju antyklerykał i agnostyk, zawsze jednak antysocjalista, przechodzić zaczął sukcesywnie na drugą stronę barykady. Nie stał się w związku z tym socjalistą (i bardzo dobrze), ale świadomym własnej wiary katolikiem, który umiejętnie i z pozycji filozoficznych potrafił bronić własnych przekonań, dokładając przy okazji swoim adwersarzom. Bo był Paweł Paliwoda niezwykle inteligentnym, błyskotliwym historykiem filozofiii, zaprawionym w bojach publicystą oraz polemistą, któremu niestraszne były hydry liberalnej demokracji, którą to demokrację z lubością atakował i obnażał jej słabości.

„Kambei Shimada” to właśnie zbiór artykułów – raz dłuższych, raz krótszych – poświęconych jednemu głównemu wątkowi, którym są filozoficzne, społeczne czy religijne (a raczej antyreligijne) mielizny liberalnej demokracji: systemu, który przez nowoczesne salony uznany jest za jedyne rozwiązanie w naszym kraju. Z lektury tych tekstów wynika, że to nieprawda. Nie jest wcale liberalna demokracja systemem jedynym słusznym, co więcej – jest systemem wadliwym, który czym prędzej należałoby obalić. Tu zgadzam się w całej rozciągłości z nieżyjącym już publicystą. A co proponuje w zamian Paweł Paliwoda? 1. Bandyci na szubienicach. 2. Socjaliści w drodze na Kubę. 3. Uczciwie zarobione na wolnym rynku pieniądze w mieszkach prawowitych obywateli. 4. Małżonkowie złączeni heteroseksualną miłością – w łożnicach. 5. Pan Bóg w sercach. Prosty to program dający zamknąć się w haśle: własność, tradycja, rodzina. Prosty, a jednocześnie powodujący agresję czy wręcz furię w lewicowo-liberalnym establishmencie III RP. Bo przecież im bardziej nienormalnie, tym lepiej – zdają się wrzeszczeć przeróżne pajace z opiniotwórczych środowisk profesorsko-artystycznych. Czyli wykształciuchy, jak powiedziałby Aleksander Sołżenicyn, ojciec tego określenia.

Nienormalność tę tropi więc Paweł Paliwoda i używa do tego polowania narzędzi wyprowadzonych z racjonalnej filozofii, klasycznej logiki oraz zdroworozsądkowego podejścia do rzeczywistości, tak obcego przeróżnej maści antropologom kultury, socjologom i psychologom. Zresztą, nieco prowokacyjnie, stwierdza niejednokrotnie na łamach swoich tekstów, że wymienione wyżej dyscypliny są tylko paranaukami, którym sporo brakuje do tego, aby móc nazwać je mianem poważnych dziedzin wiedzy. Ciekawe stwierdzenie, z którym nie sposób się nie zgodzić. „Kambei Shimada” zawiera więc wyselekcjonowane z bogatego dorobku Paliwody artykuły, pogrupowane w odpowiednie działy odnoszące się do filozofii, kryzysu cywilizacji, elit III RP, sądownictwa, nieprawidłowości społecznych oraz religii. Spaja je prorockie wołanie na puszczy, którego – nie mam w tej kwestii wątpliwości – syci i zadowoleni z siebie hedoniści współczesnych czasów nie wezmą do siebie. Jest więc „Kambei Shimada” smutnym zapisem walki współczesnego Don Kichote’a, który paradoksalnie musi istnieć. Istnieć musi jak samotny wojownik, który z całym złem tego świata nie wygra, ale przynajmniej przysłuży się dobrej sprawie.

Ta dobra sprawa to przede wszystkim sprawnie działające i oparte na zdrowych zasadach moralnych społeczeństwo, w którym fakt, że jest się na przykład artystą, nie będzie zwalniał od dobrego obyczaju nieobrażania drugiego człowieka za to, że ten posiada poglądy konserwatywne. W społeczeństwie takim istnieć powinna zdroworozsądkowa zasada mówiąca, że pewnych rzeczy się nie robi w imię dobrych obyczajów, a jeśli komuś ten fakt się nie podoba, zawsze istnieje cały wachlarz krajów zachodnich, w których takie zachowania razić nikogo nie będą i do których można sobie wyjechać. Niejednokrotnie więc autor przywołuje nazwiska pseudoartystów, których pseudodzieła zatruwają współczesne galerie sztuki. Mówi o zdegenerowanych feministkach, o kryzysie męskości, o dyktaturze mniejszości czy opacznie rozumianej tolerancji. Ironizuje ze świętych III RP, takich jak telewizyjni filantropi zbierający „na chore dzieci”, a którzy promują moralny nihilizm i kult lewicowego libertynizmu. Broni zaś przede wszystkim zwykłego człowieka, którego nazywa „bożym prostaczkiem”.

W czasach, w których jedyny normalny program dotyczący Polski i naszego społeczeństwa proponuje prawica, lewica zaś próbuje go albo zawrzeszczeć (zaKODować), albo zasłonić tęczowymi wizjami liberalnych ziemskich rajów pełnych parad tolerastów i kolorowych współczesnych Młodziaków, teksty Paliwody są niczym drogowskaz normalnego, zdrowego, polskiego myślenia. I ciekawe, co dzisiaj powiedziałby autor na tę naszą siermiężną rzeczywistość? Co powiedziałby na narastające tendencje samobójcze współczesnej Europy, na fale nachodźców ze smartfonami w rękach, na obłudne, podszyte lękiem o uciekające stołki, histeryczne reakcje byłej już władzy? Jedno pewne – trzeba kroczyć drogą wojownika, dla mądrości z sercem, dla głupoty z pogardą.

Michał Żarski

Paweł Paliwoda, Kambei Shimada. Pisma wybrane, Teologia Polityczna, Warszawa 2015, ss. 494.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych