Serial „imperium” kanału fox jest popularny w ameryce. w Polsce – oceniam to po reakcjach medialnych i internetowych – przebił się mniej. Gubimy się w gąszczu seriali, z których jeden efektowniejszy od drugiego. ale chyba nie jesteśmy przygotowani na kino murzyńskie. także i takie.
Porównałem kiedyś Murzynów z USA do polskiej prawicy. Mnóstwo poczucia krzywdy, uzasadnionej, bo niewolnictwo było realnością, bo system późniejszej segregacyjnej degradacji. A zarazem mnóstwo cierpiętnictwa, odwracania od rzeczywistości „na złość”. To znajdowało odbicie i w popkulturze. W „białym” kinie normalność osiągnięto, kiedy czarnych zaczęto pokazywać jako normalnych ludzi, raz dobrych, raz złych. A w kinie „czarnym”? Współtwórcą „Imperium” jest Lee Daniels, ciemnoskóry reżyser święcącego triumfy „Kamerdynera”. Tamten film to wielowątkowa epopeja pokazująca styczność Murzynów z białymi w samym Białym Domu. Z jednej strony pełna ambicji, aby pokazać bogactwo wyborów tej społeczności, z drugiej — zbyt dydaktyczna, przytłoczona patosem. „Imperium” to przeciwieństwo tamtego obrazu. Tu murzyńscy bohaterowie, na czele z rodziną Lyonów trzęsącą przemysłem rozrywkowym, konkretnie hip-hopem, niczego nie odreagowują. Są dla białych drapieżnymi partnerami. Owszem, grają na murzyńskiej odrębności wobec publiki, ale naprawdę są zajęci rozgrywkami między sobą.
Wojna Luciousa Lyona (świetny Terrence Howard) z byłą żoną, starcia trzech synów o panowanie nad firmą — to ma chwilami wymiar szekspirowski, choć po kilkunastu odcinkach (drugi sezon!) czasem zalatuje sztampą rodem z „Dynastii”. Prowadzone jest to jednak efektownie, na dokładkę pełne muzycznych smaczków z prawdziwymi gwiazdami hip-hopu w tle. Tak żwawe, że czasem zapominamy o kolorze skóry. Lyonowie są jak wszyscy, wczepieni pazurami w amerykański sen. Ale ta odrębność daje niestety o sobie znać. Kryminalne wątki, bo ojciec rodu to po części gangster, nie tylko prowadzą do przeszłości z getta, lecz ukazują również prawdę o hiphopowej subkulturze żywiącej się fascynacją przemocą. To zresztą może budzić wątpliwości, tak jak budził je „Ojciec chrzestny”.
Czy nie zanadto uczłowiecza się postaci ocierające się o zbrodnię? A może to cena awansu? Nie ma tu prostej odpowiedzi. Paradoks polega na tym, że podsuwając młodocianym czarnoskórym fajnego gangstera jako wzorzec, Lyonowie sami zbliżają się do mainstreamu, ale tamtych utrzymują na poboczu normalności. Serial tego nie upiększa, ale i nie potępia, odnotowuje mimochodem. Chciałoby się krzyczeć: nie tędy droga! A równocześnie jako zapis obyczajów — interesujące
Piotr Zaremba (wSieci)
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/274003-imperium-szekspir-i-hip-hop-recenzja