O reaktywacji poznańskiego Wolf Spidera jaskółki przepowiadały przynajmniej od kilku lat. Bowiem w 2011 ta uznana w kręgu fanów polskich fanów metalu grupa powróciła po niemal dwudziestu latach do świata żywych. Pogłoski mówiące o tym, że tak może się stać, pojawiały się jeszcze wcześniej, na łamach nieodżałowanego kwartalnika „Pure Metal”. Teraz zaś, od kilku tygodni, dostępny jest na rynku nowy, piąty album formacji zatytułowany po prostu „V”.
Zespół ten powstał w połowie lat 80. i początkowo funkcjonował jako Wilczy Pająk. Pod tym szyldem wydał również pierwszy długogrający album, jeszcze w postaci płyty winylowej. Później, gdy zespół myślał o karierze na rynkach zachodnich, przemianował słowiańską nazwę na jej wersję angielską. Kariera ta spaliła na panewce, ponieważ kapela wydała jeszcze trzy płyty, natomiast żadnej popularności poza naszymi granicami nie zdobyła. Muzyka, jaką zespół grał na swoich anglojęzycznych (czyli poza debiutem) płytach, do najłatwiejszych nie należała. „Kingdom of Paranoia” i „Drifting in the Sullen Sea” zawierały bowiem techniczny thrash metal inklinowany jazzową rytmiką i pozbawiony prostych i oczywistych melodii, inspirowany takimi grupami jak Watchtower, Voivod czy Mekong Delta. Muzyka ta, jakkolwiek oryginalna, niespokojna i niebanalna, operowała nie do końca opanowanym przez twórców chaosem. Poza tym na nowy zespół grający w tym stylu było już o jakieś trzy lata za późno, ponieważ na scenie prym zaczął wieść death metal, a śpiewający falsetem panowie do wtóru mechanicznych, jazzowych podkładów jazgotliwych gitar dla większości fanów ciężkich brzmień stali się już passe.
Jak więc ocenić „V”, która ukazuje się – bagatela – 24 lata, czyli całe pokolenie, od ostatniego albumu Wolf Spidera, czyli spóźnionego „Hue of Evil”? Pomijając fakt, że w tworzeniu materiału wziął trzon poprzednich wcieleń zespołu, czyli Piotr Mańkowski, Mariusz Przybylski oraz Maciej Matuszak, zaznaczyć należy, że mamy do czynienia z zupełnie innym zespołem. Wolf Spider w wersji z roku bieżącego nie jest ani nieopierzonym speedmetalowym dzieciakiem z debiutu, ani rozszalałą, chaotyczną grupą thrasherów zapatrzonych we freejazzowe harmonie i rytmikę. Można, upraszczając powiedzieć, że debiutanckiej płycie zespół na „V” zawdzięcza dbałość o melodie. Tych jest na „piątce” sporo: Wolf Spider nie gra już nieokiełznanej wersji thrash metalu, w której tempa i nastroje zmieniają się niczym w kalejdoskopie. Natomiast albumom późniejszym muzyka kapeli zawdzięcza przede wszystkim dbałość o kompozycyjne detale. Zespół całkowicie nie zrezygnował z nietypowych podziałów rytmicznych ani nieharmonicznych akordów gitarowych; stanowią one dzisiaj przystawkę, nie danie główne. Na tym zasadza się najpoważniejsza różnica w podejściu do grania thrash metalu.
Do zespołu dołączyli również nowi członkowie, perkusistka Beata Polak (z domu Kozak), którą można było usłyszeć razem z Armią czy 2 Tm 2,3. W kompozycjach zespołu wykorzystuje ona przede wszystkim średnie tempa, nieczęsto jednak wpada w manię szybkości. Muzyka zyskuje dzięki temu zabiegowi na ciężarze, który kojarzyć się może z nowszymi dokonaniami Testamentu czy nieistniejącemu już Nevermore (wystarczy posłuchać „Sleepless”). Z drugiej strony słychać w grze Beaty Polak tendencje do łamania struktury, co może przywodzić na myśl wspomnianą już wyżej niemiecką grupę Mekong Delta. Tę ostatnią słychać również w grze Piotra Mańkowskiego i Macieja Matuszaka: chociażby w „Who Am I? czy „Instability”. Drugim nowym nabytkiem zespołu jest wokalista Maciej Wróblewski, dzięki któremu muzyka zespołu zyskała niespotykaną na większości wcześniejszych wydawnictw melodyjność. Wróblewski nawet na koncertach nie fałszuje, co nie jest oczywistością wśród metalowych zespołów. Jego głos posiada wymiar bardziej heavymetalowy: wokalista nie skanduje, nie krzyczy, ale śpiewa za pomocą dość rozbudowanych linii melodycznych. Fakt ten stanowi o melodyjności poszczególnych utworów i również może kojarzyć się nieco z tym, co na ostatnich dwóch albumach wyczynia Martin Le Mar – obecny wokalista Mekong Delta.
Skłamałbym jednak, gdybym stwierdził, wielokrotnie przedtem przywoławszy niemieckich gigantów technicznego thrashu, że Wolf Spider zapożycza się u wymienionych przed chwilą twórców. Pani i pozostali czterej muszkieterowie metalu brzmią tak, że wstydu nie przynoszą. I chociaż może prochu nie odkrywają, nagrali na „V” trzynaście utworów (nie liczę orkiestrowej wersji „It’s Your Time”), które chociaż zupełnie inne niż to, co grali ćwierć wieku temu, można bez żenady postawić obok pozostałych dokonań kapeli. A że w thrash metalu od dawna dobrych płyt jest jak na lekarstwo, tym bardziej cieszy dobra forma reaktywowanego Wilczego Pająka.
4/5
Michał Żarski
Wolf Spider, V, Coverius 2015.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/273982-powrot-pajakow-nowy-album-wolf-spider-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.