Robert De Niro momentami przypomina o swojej wielkości w kinie Davida O. Russela. Niestety zasypuje je, grając w ciągu roku w kilku B-klasowych filmach. Taki jest właśnie „Bus 657” o doprawdy kretyńskim polskim tytule „Człowiek mafii”.
Jeszcze kilka lat temu udział w filmie o tak banalnym scenariuszu byłby dla niego obrazą. Szczególnie że aktor, który tworzył historyczne role gangsterów w kinie Scorsese i Leone, rozmydla swój ikonograficzny wizerunek w marnych popłuczynach tego gatunku. Pracownik kierowanego przez brutalnego gangstera „Pope” (De Niro) kasyna Vaughn (Jeffrey Dean Morgan) walczy o życie chorej na raka córeczki. Dziecko zostanie skreślone z listy oczekujących na operację, jeżeli szpital nie dostanie na czas pieniędzy. Gdy ojciec nie otrzymuje pożyczki od swojego przełożonego, wraz z kumplem dokonuje skoku na brudny szmal kasyna. Podczas ucieczki porywają autobus, i niczym w „Speed”, w świetle kamer i z licznymi radiowozami i siepaczami „Pope’a” na ogonie, uciekają do Teksasu. I tyle.
To cały scenariusz filmu ze zdobywcą Oscara za rolę La Motty i Vita Corleone w głównej roli. Poza wzruszająco zagraną przez Morgana relacją z córeczką każda minuta tego filmu dowodzi, że nawet banał można przedawkować. De Niro wypluwa z siebie filozoficzne wywody na poziomie gimnazjalisty czytającego pod wpływem THC Paolo Coehlo, zaś sceny akcji pasują do kina ze Stevenem Seagalem. Logiczne dziury są tu zaś większe niż te w intelektualnych wywodach Ewy Kopacz, a wiarygodność finału jest równa zapewnieniom, że zamachów w Paryżu dokonali Belgowie.
2/6
_„Człowiek mafii”, reż. Scott Mann. Film dostępny na Cineman.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/273887-czlowiek-mafii-naspeedowany-banal-recenzja