Nowa ekranizacja Szekspirowskiego arcydzieła imponuje wizualnie. Szczególnie psychodeliczna i skąpana w płonącym lesie Birmańskim ostatnia scena pojedynku króla Makbeta ( Michael Fassbender) z McDuffem ( Sean Harris) to pokaz wizjonerstwa Australijczyka Justina Kurzela. Reżyser ugryzł klasyczny dramat w nowatorski sposób, nie popadający przy tym w efekciarstwo rodem z „300”. Jednocześnie pozostał wierny tekstowi Williama Szekspira. A jednak jego film na niekorzyść różni się nawet od szalonej interpretacji „Romea i Julii” innego Australijczyka Baza Luhrmanna. Dlaczego?
Kurzel nie czuje niuansów Szekspira. Nie kocha jego dzieł jak Kenneth Branagh czy Al Pacino. Nie ma też na ich podstawie nic nowego do powiedzenia, jak choćby Roman Polański z znakomitej „Tragedii Makbeta” z 1971 roku. Owszem, wirtuozersko łączy ze sobą teatralność tekstu z brutalnymi scenami walk w slow motion. Takiego miszmaszu nie powstydziłby się nawet Sam Packinpah. Niemniej jednak nowy „Makbet” jest niespójny i wypruty ze specyficznego fatalistycznego dramatyzmu Szekspira. Szybko przez to męczy i irytuje.
Kurzel ożywia widza transowo-sennymi scenami spotkań obłąkanego króla z trzema Wiedźmami. Robi to niestety tylko na płaszczyźnie wizualnej. Brak w tych scenach dramatyzmu, tajemnicy, napięcia. A przecież pamiętamy jak fantastycznie za pomocą postaci wiedźm Polański nadał nowy wymiar krwawej sztuce Szekspira. U Kurzela krew i intryga są jedynie dodatkiem do wizualnego rozdęcia.
Bez przejęcia patrzymy na śmierć Banko, triumf Malcolma i psychiczny przełom u Lady Makbet ( Marion Cotillard). Notabene archetypiczna postać diabolicznej królowej jest najgorzej zinterpretowana w historii ekranizacji sztuki Szekspira. W słabej roli Cotillard zamyka się w zasadzie problem całego filmu. Znakomita skądinąd francuska aktorka ma dobre poszczególne sceny, które nie tworzą spójnej kreacji. Również Fassbender ogranicza się do recytowania monologów Szekspira. Nie udaje mu się tchnąć życia w tragiczną postać manipulowanego przez żonę bohatera Szkocji, powoli popadającego w życiową otchłań. Fassbender jest taki sam, gdy z resztkami sumienia zabija króla Duncana, zawierza swojej nieśmiertelności i w końcu zdaje sobie sprawę, że przepowiednia wiedźm była złowieszcza. Za wyjątkiem przejmującej eksplozji żałości McDuffa w świetnym wykonaniu Harrisa, ten film jest zimny.
„Makbet” z 2015 roku sprawdza się jako zbiór przemyślanych, doskonale skonstruowanych ujęć Adama Arkapawa ( „Detektyw”), które nie tworzą jednak wspólnej koncepcji. Równie dobrze można by było oglądać ten film z muzycznym podkładem jako jeden długi teledysk bez dialogów. Trudno o poważniejszy zarzut do Szekspirowskiego dramatu..
3/6
„Makbet”, reż: Justin Kurzel, dystr: Best Film
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/273302-makbet-wizualny-majstersztyk-i-totalny-brak-ducha-szekspira-recenzja