Oglądając długo przygotowywaną biografię założyciela Apple, napisaną przez Aarona Sorkina ( „Social Network”, „Newsroom”) zrobiło mi się trochę szkoda twórców „Jobsa” sprzed dwóch lat. „Ok, spróbowaliście chłopcy swoich sił, teraz zobaczcie jak powinna wyglądać biografia kogoś takiego jak Jobs”- zdają się mówić twórcy tego filmu. Trio Boyle/Sorkin i znakomity, zasługujący na Oscara Michal Fassenberger zawstydzają nie tylko twórców tamtego pokracznego filmu, ale większość dzisiejszych biografów. Tym bardziej, że robią teatralną wersją życia ekscentrycznego geniusza.
„Steve Jobs” to trzy akty gęstej, głębokiej, prawdziwej i odważnej opowieści o zakochanym w sobie kłamczuchu. Kapryśnym i sadystycznym manipulatorze, mizantropie, arogancie, który traktuje ludzi instrumentalnie. A jednak równocześnie można zrozumieć mroki jego duszy. Dlaczego akceptuje odrzucaną córkę dopiero, gdy ta wykazuje przejawy geniuszu? Co powoduje, że jest tak podły dla swojego przyjaciela i współtwórcy potęgi Apple Steve’a Woźniaka ( Seth Rogen)? Spokojnie, nie ma w tym filmie nawet krzty łopatologii i taniego dydaktyzmu. Fakt, że Jobs całe życie był odrzucany i przygarniany ( zarówno przez zastępczych rodziców jak i macierzystą firmę) nie definiuje każdego cienia jego osobowości. Dawno żadna biografia w tak perfekcyjny i zniuansowany sposób nie obnażyła człowieczeństwa ikony.
Sorkin nie popełnia błędów 90 proc. filmowych biografów. Nie „kartkuje” życiorysu swojego bohatera. Ba, w jego scenariuszu nie ma nawet wspomnienia o białaczce Jobsa. Już jego Oscarowy film o założycielu Facebooka Zuckenbergu był dosyć kameralny. W „Steve Jobs” kamera tylko raz wychodzi poza mury pomieszczeń. Nic dziwnego, że tak intymny obraz realizuje reżyser „127 godzin”. Sorkin i Boyle wybierają trzy kluczowe momenty życia Jobsa, umieszczając akcję przed trzema głośnymi debiutami produktów Jobsa: Macintosha ( 1984), autorskiego komputera mającego uderzyć w Apple czyli NeXT ( 1988) oraz iMaca (1998). Każdy akt jest filmowany na innej taśmie, od kultowej 16mm, przez 35mm aż po HDV i każdy odsłania kolejne warstwy z maski, jaką wykreował dla siebie Jobs. Obserwujemy Jobsa walczącego zarówno ze współpracownikami ( znakomite role Jeffa Danielsa i Michaela Stuhlbarga), jak i osobistym pojęciem ojcostwa i własnymi lękami. U boku ma jedyną panującą nad nim przyjaciółkę, będącą w zasadzie jego sumieniem- pochodzącą z Polski Joannę Hoffman ( kapitalnie wyważona Kate Winslet).
Rytmika tych skondensowanych rozmów, ich intensywność i reżyseria niełatwego tekstu Sorkina same w sobie zachwycają. Na dodatek podkreślają osobowość twórcy Apple. „Steve Jobs” jest nie tylko pełnokrwistą ekranizacją życia Jobsa, ale również oddaniem uznania współtwórcom jego sukcesu. To wybitny film, który powinien w tym roku rozbić bank z kilkoma ważnymi nagrodami.
6/6
_„Steve Jobs”, reż: Danny Boyle, dystr: UIP _
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/271667-steve-jobsgenialny-film-o-pokreconym-geniuszu-recenzja