Uwielbiany przez widzów. Niszczony przez władzę. Wyszydzany przez „kolegów”. Jego życie nie było komedią, tylko nieustannym pasmem zmagań.
Na piedestał króla polskiej komedii wyniesiono go dopiero pośmiertnie. Pod niepozorną powierzchownością kryła się błyskotliwa inteligencja, odwaga i rzadka wśród filmowców uczciwość ukryta w ironicznym dystansie do świata.
W 1973 roku Stanisław Bareja i Jacek Fedorowicz rozpoczęli prace nad piątym wspólnym scenariuszem filmowym i drugim, który udało się zekranizować. Fedorowicz wspomina: „Byliśmy do tej instytucji zrażeni po doświadczeniach z programem TV Warszawa w programie V”. W scenariuszu komedii noszącym pierwotnie tytuł Lawina wyeksponowane zostały nonsensy prawa mieszkaniowego, łaskawszego dla kombinatorów pokroju Dębczaka niż dla uczciwych obywateli. Problem mieszkaniowy pojawiał się w polskiej komedii od pierwszych powojennych lat w takich filmach jak Skarb Leonarda Buczkowskiego (1949) czy też Sprawa do załatwienia Jana Rybkowskiego (1954).
Tytuł Lawina miał nawiązywać do splotu przypadków, które spadają na małżeństwo Filikiewiczów. Dla zachowania pełnej wiarygodności autorzy scenariusza konsultowali się z mecenas Schayer-Jerzmanowską. Pierwotna wersja znacznie różniła się od tej zrealizowanej. W scenopisie ojciec Lusi ma problemy z fiskusem.
-To dobrze. Zostajecie tu.
-Dlaczego? – spytała Lusia żałośnie.
-Jeszcze nie wiecie? – zrobił pauzę dramatyczną. – Domiar.
-(…) Na ile cię skaleczyli? – spytała Lusia cicho.
-Szkoda mówić. Tylko to ocaleje – pokazał na graty – jeżeli dobrze przypilnujesz”.
Domiar. Skuteczny i sprawdzony oręż peerelowskiego aparatu w walce z prywatną inicjatywą. Żaden z cenzorów nie przepuściłby słowa „domiar”. Scenarzyści zastąpili go słowem „pożar”. Dalszą konsekwencją była zmiana tytułu. „Uznaliśmy, że nie zapowiada on dość jasno gatunku. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na „Nie ma róży bez ognia”, co lepiej wyraża purnonsensowy charakter akcji” – mówił reżyser w wywiadzie dla „Filmowego Serwisu Prasowego”.
Po premierze wielu recenzentów nie potrafiło powiązać surrealistycznego tytułu ze spaleniem domu, na którego zgliszczach miała powstać nowa szklarnia do hodowli róż. „Aby naszą opowieść uprawdopodobnić, Nie ma róży bez ognia realizowaliśmy wyłącznie we wnętrzach i plenerach naturalnych, niemal w ogóle bez dekoracji: nawet kryształy, które w ataku furii tłucze Fedorowicz, są prawdziwymi, wybrakowanymi «odrzutami» produkcyjnymi, podczas gdy zwykle sporządza się w takich przypadkach imitacje z… cukru”. Niektóre postacie w scenopisie Lawiny dość znacznie różniły się od tych, które znamy z Nie ma róży bez ognia. „Bardzo dobrze, dostatecznie” – słyszymy z ust dyrektora szkoły, którego zagrał Wojciech Siemion. To pedagog z zawodu i powołania, o łagodnym usposobieniu. Jego pierwowzór sportretowany w Lawinie nie był chlubą resortu oświaty. Wzywa Filikiewicza i wyznaje mu z rozbrajającą szczerością: „Trochę was… no wiecie… odciążę. Bo mnie jako dyrektorowi to niezręcznie jest proponować, a rodzice przychodzą zawsze do nauczycieli a nie do dyrektora, więc?
-Więc? – powtórzyłem, starając się zrozumieć.
-Więc odstąpcie mi, kolego, część swoich korepetycji. Pięciu, sześciu mi absolutnie wystarczy. (…) Dajcie mi pięciu matołów matematycznych, ja wam dam jednego tumana z polskiego, takiego na kilka miesięcy. Murowany. No jak?
-Panie dyrektorze (…) ja nie mam żadnych korepetycji… ani jednej. Dyrektor wstał. Rzucił na mnie zimne spojrzenie.
-Dziękuję wam, kolego, za rozmowę. Będę ją pamiętał”.
Mało przyjemnym typem jest hochsztapler Jerzy Dąbczak. W tekście Lawiny czytamy o nim: „Wstał. Zrobił kilka ruchów gimnastycznych, naprężył mięśnie, z kieszeni płaszcza wyjął coś w rodzaju pałki gumowej i demonstracyjnie włożył go sobie za pasek. Wychodząc jeszcze od niechcenia uderzył we framugę drzwi wyraźnie wyćwiczonym ciosem karate”. W jednym z dialogów słyszymy: „Ma jakieś legitymacje. Pracuje społecznie. Poza tym honorowy krwiodawca”.
Gumowa pałka i płaszcz to atrybuty „aktywu robotniczego”, który pacyfikował studentów w 1968 roku w okolicach Uniwersytetu Warszawskiego.
Legitymacje. Praca społeczna… Pierwsze wcielenie Dąbczaka zdradza przynależność do ORMO i pracę na rzecz resortu z ulicy Rakowieckiej. Po zmianach w scenariuszu, za sprawą nieprzeciętnego talentu Dobrowolskiego, Dąbczak pozostał nadal kombinatorem. Tyle że na swój bezczelny sposób sympatycznym, realizującym szwindle z wdziękiem i finezją, daleką od pałkarskich odruchów. Nie sposób potępiać faceta rzucającego na każdym kroku: „Yogi-ba-boo, brawo Jaś” czy słynne „małe Miki”, które weszło na stałe do języka potocznego. Własnym, nieco surrealistycznym humorem Dobrowolski „uszlachetnił” postać. Zgodnie z zamierzeniami reżysera Dąbczak miał stanowić przestrogę, jak łatwo hochsztapler radzi sobie z absurdem przepisów mieszkaniowych i, co gorsza, robi to w majestacie prawa. Wiesław Gołas odgrywający zniewieściałego oszusta nadał postaci groteskowy wymiar. W filmie nie zobaczymy sceny dyktanda w szkole. By nie splamić własnego sumienia pisaniem donosu na Dąbczaka, Filikiewicz dyktuje uczniom: „Lokatorzy… wykrzyknik…, wzywam do ostrego protestu… do naszego bloku wprowadził się notoryczny alkoholik… dla ułatwienia wam powiem: alkoholik przez samo «h». Proszę posłuchać dziś w nocy… – Posłuchać «ce ha»? – spytał Koperczak. – Tak”.
Kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Anonimy trafią do jego własnej teczki u administratora, który kolekcjonuje je jako przejaw „więzi z masami” lub „dialog ze społeczeństwem”. Bareja zrezygnował z kłótni z Zenkiem zablokowanym w stojącej między piętrami windzie. Dąbczak błyszczy nie tylko znajomością prawa mieszkaniowego, ale także kodeksu rodzinnego: „– Lusia mnie specjalnie nie obchodzi, ale z czystej życzliwości ci radzę, jej też nie ruszaj.
-Lusia to co innego!
-Bić Lusię w świetle przepisów to mogę tylko ja. I nikt się w to nie będzie wtrącać, bo to są nasze sprawy wewnętrzno małżeńskie. Co innego gdybym był pijany. Dopiero wtedy można by mnie podciągnąć pod paragraf. Lusia! – krzyknął – już się uspokoił. Możesz!
Lusia stojąca na dole włączyła windę za pomocą specjalnego hebla. Zenek pojechał do góry (…)”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/271014-tylko-u-nas-fragment-biografii-stanislawa-barei