„Sąsiedzi naziści”. Brunatne widmo nad Ameryką. RECENZJA

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Gdy skończyła się II wojna światowa, ustalono nowe porządki. Churchill, Roosevelt i Stalin dogadali się w kwestii podziału Europy Środkowej oraz Dalekiego Wschodu. Kat i morderca masowy – Józef Wissarionowicz – okazał się bohaterem pozytywnym, a Hitler – taki sam łajdak, tyle, że Austriak – szwarccharakterem.

Krótko potem rozpętała się zimna wojna. Wujek Stalin stał się groźnym wujem, a granice między obozem komunistycznym i kapitalistycznym zdawały się coraz bardziej zabetonowane. Cofając się nieco, zobaczyć można, że nastroje antykomunistyczne przejawiał (od ataku na ZSRS w 1941 roku) sam Hitler. Wedle myśli, że wróg mojego wroga jest moim przyjacielem, Stany Zjednoczone postanowiły dokładniej przyjrzeć się niemieckim zbrodniarzom wojennym i wykorzystać ich umiejętności dla własnych korzyści. W zasadzie od razu po zakończeniu działań wojennych służby USA rozpoczęły akcję łowienia niemieckich nazistów i przewożenia ich za Ocean. Rozpoczęła się operacja „Paperclip”.

Eric Lichtblau, amerykański dziennikarz, pracujący niegdyś dla „Los Angeles Times”, wziął się z całą sprawą za bary i w „Sąsiadach nazistach” uporządkował wiele informacji dotyczących tego, w jaki sposób Stany Zjednoczone – w konspiracji, rzecz jasna – ściągały do siebie ludzi, którzy w przypadku pozostania w Niemczech prawdopodobnie nie wywinęliby się od wyroków skazujących. Stałoby się tak z pewnością z doktorem Wernherem von Braunem, nadzorującym w czasie wojny powstawanie legendarnych rakiet V-2, podczas produkcji których wykorzystywano niewolniczą pracę więźniów. Po przyjeździe do USA stał się on ojcem nowoczesnej kosmonautyki, którego umiejętności wykorzystano przy procesie powstawania rakiet kosmicznych, a nawet przy lądowaniu na Księżycu. Innym członkiem tego zespołu był Hubertus Strughold, zajmujący się medycyną kosmiczną. Natomiast w czasie II wojny jego zainteresowania medyczne kierowały się ku eksperymentowaniu na więźniach obozów koncentracyjnych.

Są wymienieni w „Sąsiadach nazistach” inni zbrodniarze, nie tylko niemieccy, ale również pochodzący z krajów bałtyckich, Rumunii czy Węgier. Z początku ich kariery przebiegają bezboleśnie, CIA obiecuje ochronę i słowa dotrzymuje. Tajemnica wychodzi na jaw nieco później, w zasadzie od ery hipisów pęka medialna i służbowa ochrona wokół byłych oprawców. Zmienia się układ sił politycznych w Stanach, do głosu dochodzi wzmocnione lobby żydowskie, więc CIA zaczyna umywać ręce i mniej jej zależy na chronieniu tych, których wcześniej wykorzystała. Naziol zrobił swoje, naziol może odejść. Cały ten proces pokazuje, w jaki sposób działa współczesne mocarstwo; w zasadzie niczyje oburzenie niczego tutaj nie zmieni. Liczą się przede wszystkim cele doraźne, a że w czasie trwania zimnej wojny takim celem była walka z komunizmem, należało wykorzystać wiedzę byłych nazistów z Europy Wschodniej.

W miejscach, w których Lichtblau ciska gromy na kolaborantów z Europy Wschodniej, widać, że nie łapie on specyfiki tego miejsca. Należałoby autorowi jak dziecku wytłumaczyć, że mieszkańcy Łotwy, Litwy czy Estonii zaczęli przystępować do SS i Wehrmachtu nie z przyrodzonej miłości do Adolfa Hitlera, ale dlatego, że od Stalina doznali niewyobrażalnych dla pismaka z Los Angeles mąk i podpisaliby pakt z samym diabłem, aby mieć gwarancję, że Związek Sowiecki pokonają raz na zawsze. Bez zrozumienia tej prostej prawdy, pisząc o specyfice państw bałtyckich, zawsze się będzie wylewało dziecko z kąpielą i oskarżało o nazizm każdego antykomunistę. Skądinąd wiadomo, że sami Żydzi mieli do komunizmu stosunek przynajmniej ambiwalentny, a ich walka z nazizmem kilkadziesiąt lat po wojnie przez niektórych interpretowana jest jako pewna obsesja.

Ta obsesja zaowocowała również pewnym procesem, w czasie którego zniszczono życie człowiekowi, który sądzony był wbrew twardym dowodom świadczącym o jego niewinności. Mowa o Johnie Demianiuku, domniemanym Iwanie Groźnym, sadystycznym kacie z obozu w Treblince. Autor relacjonuje historię Demianiuka, opisując nagłe zaangażowanie Izraela, który po pokazowym procesie Eichmanna stracił ochotę na sądzenie hitlerowców na własnym terytorium. W tym przypadku stało się inaczej, a kilka lat żmudnego dochodzenia i pobytu podejrzanego w więzieniu okazało się pójść na marne. Demianiuk, co ustalił sąd, w tamtym okresie z pewnością nie przebywał w Treblince, był strażnikiem w innym obozie. Notabene, za ten czyn sprawiedliwość dopadła go dopiero pod koniec życia.

„Sąsiedzi naziści” to więc historia mówiąca o złu, które bardzo często powraca do oprawcy. Może być próbą odpowiedzi na pytanie, czy karać staruszków u progu śmierci, za to, co jako młodzi ludzie robili kilkadziesiąt lat wcześniej. Zdaniem Lichtblaua, zbrodnie przeciw ludzkości nie ulegają przedawnieniu i należy je ścigać aż do śmierci ostatniego z katów. Pozostaje jednak pewien niesmak. Po pierwsze, wątpliwa moralnie rola CIA, która najpierw obiecywała ochronę, a potem pod naciskiem pewnych lobbies wycofywała się z danego słowa. Po drugie, walka z komunizmem, którą bagatelizują lewicowi dziennikarze, była jednak sprawą, której nie można było zaprzepaścić.

Michał Żarski

Eric Lichtblau, Sąsiedzi naziści, tłum. K. Skonieczny, wyd. Literackie, Kraków 2015, ss. 412.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych