Karbala czyli helikopterek w ogniu. Film pomaga wyciągnąć wnioski z przeszłości

Zeszłoroczny triumf w kinach „Miasta 44” Jana Komasy obudził nadzieję na nową jakość w polskim kinie wojennym. Czy „Karbala” potwierdza, żę weszliśmy na nowy etap w tym niełatwym filmowym gatunku?

Karbala”. Polska flaga powiewa nad Irakiem. Czy warto iść do kina?

Od momentu zapoznania się z pierwszymi doniesieniami na temat powstania filmu o wojnie w Iraku z zaciekawieniem oczekiwałem na premierę tej produkcji. Produkcji, która jak żadna inna, jaką ostatnią widziałem, mogłaby być tak upolitycznionym i symbolicznym obrazem – co ważne, wcale nie w złym znaczeniu.

**Wymowna była już sama reklama – największa bitwa z udziałem polskich żołnierzy od czasów II Wojny Światowej. I tu od razu pojawia się pewien niesmak – a co z Żołnierzami Wyklętymi? Znajomy recenzent filmowy prostuje moje wątpliwości; chodzi tu o regularną armię, a nie jakiś partyzantów! 88Może, ale to i tak guzik prawda – już w pierwszych chwilach seansu można zorientować się, że bohaterowie, z którymi przyjdzie nam przeżywać 4 kwietniowe dni i noce oblężenia ratusza Karbali, to nie żadni komandosi czy marines, a zwykli chłopcy z zabiedzonej Polski, którzy przybywają ryzykować swe życie w celu spłaty kredytu czy zakupu farby do domu…

Jeśli ktoś jednak znów spodziewa się taniego patosu i hurrapatriotyzmu, ma niebywałe szczęście – w tę stronę kina amerykańskiego Krzysztof Łukaszewicz nie poszedł. Trudno jednak nie dostrzegać analogii w kontekście hollywoodzkich produkcji – wszak „Karbalę” przyrównywano przed premierą do słynnego „Helikoptera w ogniu”. Czy słusznie? Cóż, w moim odczuciu był to raczej helikopterek, z którego zaczęła uchodzić niepokojąca smuga dymu, nie mniej jednak i ten obrazek może przyspieszyć bicie serca widza. Polska wersja słynnego amerykańskiego filmu to jego miniatura. Wskazywać może na to choćby skala fabularna – tutaj widzimy kilkudziesięciu chłopaków operujących sprzętem nadającym się do demobilu, za Oceanem zaś postawili na ukazanie Black Hawków i Ambramsów, koniec końców także ponad 1000 zabitych wrogów. Skromny budżet i wymuszona realiami „historycznymi” skala bitwy niczym jednak nie umniejszają obrazowi Łukaszewicza. Wątek stricte militarny został w moim odczuciu przedstawiony w zadowalający sposób – jedyna rzecz budząca moje zastrzeżenia to do pewnego stopnia statyczna walka – ta rozgrywa się wyłącznie na jednym planie – przed City Hall – co sprawia, że kolejne ujęcia kamery były dość przewidywalne, często się powtarzały. Nie sama wojna była jednak dla mnie w tym wszystkim najważniejsza.

Ekranizacja ta jest w sugestywny sposób przemyca widzowi przekaz o złu wynikającym z wielkiej polityki. W „Karbali” podteksty dotyczą nie tylko konfliktu Zachodu ze światem Islamu, ale roli Polski w tym wszystkim i naszej wiernopoddańczej roli. Wspomniałem o żołnierzach, którzy zaciągnęli się jakby w charakterze najemników, aby móc zadbać o swój byt. Jak widać na przykładzie ekranizacji, 15 lat po Okrągłym Stole potrzeba wojny, by garstka straceńców z Polski mogła godnie zarobić, ryzykując przy tym własne życie. Nie chodzi tu o żadną ideę – patriotyzm, demokrację, czy cokolwiek innego. Tak jak instynkt przywiódł polskich żołnierzy na tę spaloną słońcem i amerykańskim napalmem ziemię, tak i on pomoże im przetrwać 4 dni piekła na ziemi – starcia z szyickimi bojownikami. Z niebywałym zachwytem oglądałem film przez wgląd na scenerię i względny rozmach na tym obszarze. Ta produkcja do tego stopnia była nietypowa i bardzo światowa, że oglądając obraz Łukaszewicza mogłem odnieść chwilami wrażenie, że to nie jest polska ekranizacja… Wszystko do momentu, gdy po raz któryś z kolei mogłem usłyszeć soczyste bluzgi naszych chłopaków. Innym razem znów z pewną nostalgią przyglądałem się zaciekle broniącym się Polakom, którzy znaleźli się w środku wojny, która nie była ich. Zaraz przypominał się dowcip o zamieszkach na wspólnej, polsko-chińskiej granicy… Świetnie zaprezentował się Bartłomiej Topa - rozbity indywidualista, który mimo wizerunku badassa w polskim, oficerskim wydaniu, nie zgrywa bohatera, ale wraz z narastającym poczuciem beznadziejności sytuacji stara się zachować zimną krew. Jego dialogi z bułgarskim sojusznikiem unaoczniają widzowi chichot historii – znamienna jest tu rozmowa po rosyjsku wygodniejsza od łamanej angielszczyzny, a także stwierdzenie, że w zasadzie nic się nie zmieniło - wciąż oba narody muszą uznawać wolę jakiegoś „Wielkiego Brata”. To właśnie z jego woli City Hall miał zostać obroniony przez żołnierzy, a następnie ci sami wojskowi winni byli zostać wymazani z kart historii. Polacy i Bułgarzy kierowali się zasadami, słuchali rozkazów. Wciąż mam przed oczyma scenę rozstawiania moździerzy na oczach okopanych żołnierzy, którzy nie mogli strzelić do grożącego im wroga. Czy to nie jest wymowne? To próba postępowania w sposób, jaki nas nauczono, w realiach, w których miejscowych terrorystów nic to nie obchodziło. Czy to nie stanowi przewagi przeciwnika? Kolejny wymowny symbol to wahania obrońców związane z atakiem na meczet, który, o ironio, bojownicy zamienili na bazę wypadową i stanowisko artylerii. Trudno nie uśmiechnąć się krzywo na widok arabskiego terrorysty przykładającego maczetę do szyi ofiary, wspólnego uzgodnienia oficjalnego komunikatu o przebiegu walk…

Ten film był nam bardzo potrzebny. Nie tylko zwolennikom porządnego kina wojennego, ale i tym, którzy potrafią sięgać do przeszłości i wyciągać z niej wnioski.

Grzegorz Szymborski

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.