Żelazna dziewica znów kąsa. Nowy album IRON MAIDEN. Recenzja

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Prawie już dziadki z Iron Maiden coraz rzadziej wydają swoje płyty. Ostatni studyjny album – „The Final Frontier” – ukazał się pięć lat temu i był, niestety, bardzo przeciętnym wydawnictwem. W zasadzie od piętnastu lat, po ukazaniu się „Brave New World”, na którym powrócili do zespołu Bruce Dickinson oraz Adrian Smith, nic ciekawego w obozie kapeli się nie działo.

Najpierw koszmarny „Dance of Death” z równie zepsutą, komputerową okładką, a potem dwa przeciętne albumy. Do tego zapowiedzi nowej płyty, która miała być podwójnym wydawnictwem i zawierać miała – o zgrozo – utwory trwające nawet do osiemnastu minut. Radar wykrywający symfoniczne i „progresywne” elementy zaczął się jarzyć na czerwono. Niczego interesującego się więc po zespole nie spodziewałem, do tego stopnia, że wysłuchałem tylko fragmentu singla, który zapowiadał „The Book of Souls”. Jednak ciekawość wzięła górę.

Na początku umówmy się co do jednego, Iron Maiden, jak w zasadzie cały klasyczny metal, swoje najlepsze lata ma za sobą. To już nie ten zespół, który rozdawał karty i ustalał trendy na początku lat 80. Żelazna Dziewica to kapela złożona ze statecznych angielskich dżentelmenów, złośliwi powiedzieliby, że kombatantów. To zespół, który gra wciąż swoją odmianę heavy metalu, której nie sposób pomylić z nikim innym. A jednak tym razem się udało. I fakt ten dziwi, gdyż – jak wspomniałem – taka pokaźna partia materiału, zawierająca na dwóch płytach jedenaście długich albo bardzo długich piosenek, musiała zwiastować śmiertelny grzech muzyki rockowej: nudę. I chociaż w tych najdłuższych numerach na płycie: trzynastominutowym „The Red and the Black”, dziesięciominutowym „The Book of Souls” oraz trwającym osiemnaście minut kolosie „Empire of the Clouds” siłą rzeczy nie dało się uniknąć pewnych spadków dramaturgii, trzeba powiedzieć, że w całości nowa płyta Brytyjczyków broni się i jest z pewnością najlepszym ich wydawnictwem od czasów „Brave New World”.

Odniesieniem do „The Book of Souls” może więc być właśnie ten album, ale i klasyczny już „Somewhere in Time”, głównie z uwagi na czynnik, którego już dawno w muzyce zespołu nie słyszałem: radość grania i swoistą lekkość. Odnosi się wrażenie, że nie ma raczej na omawianej płycie słabszych utworów, a wszystkie są melodyjne, przebojowe i interesujące. Gdy uważniej, już na płycie, posłuchałem singlowego utworu – „Speed of Light”, doszedłem do wniosku, że Iron Maiden dawno nie promowali się tak udaną piosenką. Zniknął z ich muzyki ten nużący nastrój, który powodował, że od czasów „Dance of Death” nie byłem w stanie zaakceptować w całości żadnego albumu kapeli. I gdybym miał tutaj się do czegoś przyczepić, skróciłbym o połowę te trwające ponad dziesięć minut kawałki, a z „Empire of the Clouds” wyrzuciłbym nawet trzy czwarte, przede wszystkim te nic niewnoszące, kiczowate elementy symfoniczne. Mimo tego jednak „The Book of Souls” jest albumem nad wyraz udanym, który można z czystym sumieniem polecić tym, którzy w zespół już zwątpili.

4/5

Michał Żarski

Iron Maiden, The Book of Souls, EMI 2015

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych