11 września, data nie wydaje się przypadkowa, do kin wejdzie obraz Krzysztofa Łukaszewicza „Karbala”. Karbala to trochę ponad 500-tysięczne miasto w środkowym Iraku, które przeszło do historii polskiej wojskowości.
W siedzibie władz miejskich – City Hall, w dniach 3-6 kwietnia 2004 r., 16 polskich i około tuzina bułgarskich żołnierzy odpierało ataki bliżej nieokreślonej liczby szyickich powstańców, którzy dostali się do miasta udając pielgrzymów uczestniczących w święcie Aszura. Rebelianci po dokonaniu kilku krwawych zamachów bombowych, których celem była ludność cywilna Karbali, ruszyli na City Hall i odcięli go od świata zewnętrznego.
W kompleksie budynków zostali jedynie Polacy i Bułgarzy, zaś irakijscy policjanci, którzy strzegli aresztu w City Hall uciekli. Niektórzy z nich następnie przyłączyli się do atakujących. Rebelianci wezwali żołnierzy z City Hall do poddania się. Odmówili. Rozpoczęła się zacięta walka.
Widza czeka prawie dwie godziny przyzwoitych wrażeń. Ale nie jest to „tępa” strzelanka rodem z gier komputerowych. To przyzwoity film pokazujący strach i adrenalinę, tak zwyczajnie przeplatające się na polu walki.
Na odnotowanie zasługuje świetna gra Bartłomieja Topy, który wcielił się w kapitana Kalickiego, dowódcę oblężonej grupy. Oficerowi daleko do Rambo, ale jeśli w Wojsku Polskim jest wielu takich żołnierzy, to jest dobrze.
Twórcom filmu udało się uniknąć wojennego patosu. Nie było to łatwe, wszak to największa polska akcja bojowa po drugiej wojnie światowej. Poza oczywiście akcjami antykomunistycznego podziemia zwalczającego po 1945 r. UB i NKWD oraz odbijających swoich kolegów z katowni.
Na brak patosu złożyło się też przedstawienie powodów, dla których nasi żołnierze przyjechali do Iraku. Kapitan Kalicki w rozmowie telefonicznej z żoną poucza ją, aby nie przejmowała się ceną farby do malowania mieszkania, bo przecież po to on tu (w Iraku) jest. Potem słyszymy rozmowę o wziętych kredytach.
Z filmu wyziera wielka polityka, która może ścisnąć nas za gardło. Dowiadujemy się bowiem, dlaczego o bitwie o City Hall, na prośbę sojuszników amerykańskich, nie można było przez całe lata mówić. Do tego stopnia panowała cisza, że uczestnicy zmagań w Karbali nie byli odznaczeni.
Otóż Amerykanom bardzo zależało na ukryciu faktu, że w Karbali zdezerterowały niemal wszystkie siły policyjno-wojskowe odtwarzanego państwa irackiego. Wymogli na dowódcy polskiego kontyngentu, żeby w oficjalnych raportach przedstawić bitwę jako zwycięstwo sił irackich nad rebeliantami, zaś naszych żołnierzy jako siły pomocnicze. Cóż, żołnierz się w politykę nie bawi. Wykonał rozkaz.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
11 września, data nie wydaje się przypadkowa, do kin wejdzie obraz Krzysztofa Łukaszewicza „Karbala”. Karbala to trochę ponad 500-tysięczne miasto w środkowym Iraku, które przeszło do historii polskiej wojskowości.
W siedzibie władz miejskich – City Hall, w dniach 3-6 kwietnia 2004 r., 16 polskich i około tuzina bułgarskich żołnierzy odpierało ataki bliżej nieokreślonej liczby szyickich powstańców, którzy dostali się do miasta udając pielgrzymów uczestniczących w święcie Aszura. Rebelianci po dokonaniu kilku krwawych zamachów bombowych, których celem była ludność cywilna Karbali, ruszyli na City Hall i odcięli go od świata zewnętrznego.
W kompleksie budynków zostali jedynie Polacy i Bułgarzy, zaś irakijscy policjanci, którzy strzegli aresztu w City Hall uciekli. Niektórzy z nich następnie przyłączyli się do atakujących. Rebelianci wezwali żołnierzy z City Hall do poddania się. Odmówili. Rozpoczęła się zacięta walka.
Widza czeka prawie dwie godziny przyzwoitych wrażeń. Ale nie jest to „tępa” strzelanka rodem z gier komputerowych. To przyzwoity film pokazujący strach i adrenalinę, tak zwyczajnie przeplatające się na polu walki.
Na odnotowanie zasługuje świetna gra Bartłomieja Topy, który wcielił się w kapitana Kalickiego, dowódcę oblężonej grupy. Oficerowi daleko do Rambo, ale jeśli w Wojsku Polskim jest wielu takich żołnierzy, to jest dobrze.
Twórcom filmu udało się uniknąć wojennego patosu. Nie było to łatwe, wszak to największa polska akcja bojowa po drugiej wojnie światowej. Poza oczywiście akcjami antykomunistycznego podziemia zwalczającego po 1945 r. UB i NKWD oraz odbijających swoich kolegów z katowni.
Na brak patosu złożyło się też przedstawienie powodów, dla których nasi żołnierze przyjechali do Iraku. Kapitan Kalicki w rozmowie telefonicznej z żoną poucza ją, aby nie przejmowała się ceną farby do malowania mieszkania, bo przecież po to on tu (w Iraku) jest. Potem słyszymy rozmowę o wziętych kredytach.
Z filmu wyziera wielka polityka, która może ścisnąć nas za gardło. Dowiadujemy się bowiem, dlaczego o bitwie o City Hall, na prośbę sojuszników amerykańskich, nie można było przez całe lata mówić. Do tego stopnia panowała cisza, że uczestnicy zmagań w Karbali nie byli odznaczeni.
Otóż Amerykanom bardzo zależało na ukryciu faktu, że w Karbali zdezerterowały niemal wszystkie siły policyjno-wojskowe odtwarzanego państwa irackiego. Wymogli na dowódcy polskiego kontyngentu, żeby w oficjalnych raportach przedstawić bitwę jako zwycięstwo sił irackich nad rebeliantami, zaś naszych żołnierzy jako siły pomocnicze. Cóż, żołnierz się w politykę nie bawi. Wykonał rozkaz.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/264264-karbala-film-ktory-przelamuje-tabu-na-temat-polskiego-udzialu-w-wojnie-w-iraku-wreszcie-recenzja?strona=1