Stopklatka TV znów przypomina „Polskie drogi”. Telewizyjny dodatek „Wyborczej” wyraża entuzjazm. Czy zachwyt nad melodią Waldemara Kazaneckiego i nad postacią kaprala Kurasia to wszystko, co można dziś o tym pamiętnym serialu powiedzieć? „Ja jestem z tych, którzy znają losy Władka Niwińskiego i Leona Kurasia niemal na pamięć” — możemy przeczytać w zajawce podpisanej „DSZ” w „Gazecie Telewizyjnej”. Gdy rozbrzmiewał wspomniany temat muzyczny, w roku 1976 pustoszały ulice. To jednak bynajmniej nie wszystko.
Pamiętam reakcje mojej rodziny. Najpierw zachwyt pierwszymi odcinkami. Mieliśmy dzięki fachmanowi Januszowi Morgensternowi żywą, sensacyjną fabułę, wyrazistych, dających się lubić bohaterów (z Kurasiem Kazimierza Kaczora na czele — archetyp polskiego cwaniaczka z wielkim sercem). I wreszcie grozę tamtej wojny. Kiedy pokazywano aresztowanie profesorów UJ, widzom naprawdę cierpła skóra.
Ale potem z odcinka na odcinek było gorzej. Serial powielał najgorszy schemat propagandy — Armii Krajowej, która stała z bronią u nogi, i komunistów, którzy jako jedyni byli zdolni zaspokoić wolę walki młodego człowieka z inteligenckiej rodziny. Dziś, kiedy rewizjoniści mają do AK pretensję odwrotną: o zbyt ochotną walkę, trudno sobie absurd tamtego zarzutu wyobrazić. Ale on funkcjonował w podręcznikach. Autorzy scenariusza powtórzyli go bezkrytycznie.
Recenzentowi „Wyborczej” ten nonsens, wraz z mnóstwem iście politruckich wątków towarzyszących, nie przeszkadza. Tak jak nie przeszkadza dodawanie nieistniejących postaci i wątków w takich filmach o odległych epokach jak „Rodzina Tudorów” czy „Rodzina Borgiów”. Ale to coś zupełnie innego. Ktoś, kto uznaje za naturalne takie historyczne kłamstwo, obraża pamięć najlepszych patriotów. I kupuje mity będące legitymacją totalitarnego komunizmu, na dokładkę wasalnego od obcego mocarstwa. Możliwe, że przerasta to percepcję pana czy pani „DSZ”, ale czy całej redakcji „Wyborczej”?
To prawda, zarazem nieźle oddawano okupacyjne realia. Paradoksalnie lepiej niż współczesne filmy, które próbują się dostosowywać do wrażliwości młodych Polaków („Kamienie na szaniec”, „Miasto 44”) albo po prostu klimatu epoki nie czują („Czas honoru”). Wtedy wszyscy, łącznie z aktorami, nie mieli z tym kłopotów.
Ale to win wobec prawdy nie zmazuje. Można ten serial traktować jako świadectwo momentu. Już parę lat później, jeszcze w PRL, zaczęto robić filmy mniej zakłamane, że przypomnę „Akcję pod Arsenałem”. „Polskie drogi” to dziś efektowna ciekawostka. Boję się jej jako źródła wiedzy dla nowych pokoleń.
Piotr Zaremba
Więcej w najnowszym numerze tygodnika „wSieci”, w sprzedaży od 10 sierpnia br., także w formie e-wydania na http://www.wsieci.pl/e-wydanie.html.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/261926-zaremba-we-wsieci-polskie-drogi-to-serial-ladny-i-klamliwy