Nowela grozy to gatunek, który swój rozkwit przeżył w wieku XIX, gdy z jednej strony postępująca rewolucja przemysłowa, a z drugiej poszukiwania duchowości wpływała na całe rzesze artystów. Fantastyka opowiadająca o duchach, wirujących stolikach, wampirach była wówczas wszechobecna i kroczyła dumnie przez literacki świat, począwszy od pierwszych romantycznych prób aż po dojrzały modernizm. Opowieści z dreszczykiem, bo tak nazywano te niesamowite historie, bawiły i straszyły zarazem, a wygłodniała sensacji publika literacka zaczytywała się w nich z wypiekami na twarzy.
I tak było aż do I wojny, która udowodniła, że żadne wykreowane monstrum nie może się równać z człowiekiem uzbrojonym w karabin i gazy bojowe. II wojna światowa granicę makabry przesunęła tak daleko, że niektórym gorszące wydało się jakiekolwiek tworzenie potworów niepopartych świadectwem historycznym. Czasy pokoju mają jednak to do siebie, że podczas ich trwania ludzie lubią się bać w sposób kontrolowany. I od jakiegoś czasu, poza granicami literatury wysokiej, groza ma się nadzwyczaj dobrze.
W kontekście ostatniego zdania może nieco dziwić fakt, że za nowelę grozy wziął się Jarosław Jakubowski, znany przede wszystkim ze swoich klasycyzujących wierszy, wydawanych chociażby przez sopocką oficynę Topos, albo z dramatów, pośród których pozycję szczególną zajmuje „Generał” – tekst poświęcony naszej najnowszej historii. I może niektórzy miłośnicy literatury głównego nurtu w tym momencie skrzywią się w lekceważącym grymasie, że oto autor z parnasu wchodzi w świat jednowymiarowych postaci i sensacyjnej akcji, ale mam w zanadrzu gotową odpowiedź na ich utyskiwania. Chrzanić ich. Chrzanić to całe smutne towarzystwo. A może być również tak, że towarzystwo to wcale Jakubowskiego nie czyta, bo ten w swoich lirykach i dramatach pisze o Bogu, nie unika najważniejszych pytań i nie kpi sobie z najważniejszych spraw na tym świecie. Towarzystwo stolikowe Anno Domini 2015 może w ogóle nie zauważyło istnienia takiego autora, wciąż zachwycając się przebrzmiałym już nieco i podgniłym Świetlickim (chociaż to nadal bardzo dobry poeta).
Co więc zawiera tom opowiadań Jarosława Jakubowskiego? Otóż „Oczy pełne strachu” to próba renesansu grozy i wrzucenia jej w teraźniejszy świat ponurych blokowisk, śmierdzących podwórek w kamienicach i zdewastowanych stacji kolejowych. Próba nadzwyczaj udana, trzeba to stwierdzić z całą mocą świadomości wypowiadanych słów. Jakubowski bardzo umiejętnie kreuje sugestywne światy złożone z codziennej polskiej szarzyzny, nijakich, zmęczonych życiem bohaterów, oraz z niesamowitości, która wydaje się od zawsze zamieszkiwać ten posępny świat. Nie inkorporuje autor, wzorem epigonów zapatrzonych w świat zachodniej szmiry, ani elementów wampirycznych, czy – co gorsza – nastolatkowo-wampirycznych, ani magicznych. **Jego opowiadania nie są kretyńskimi fan fiction znanych wszem i wobec koszmarków pseudoliterackich a la „Zmierzch”, ale stanowią autonomiczną wartość, przesyconą rodzimą atmosferą, której żaden z tych wymienionych wyżej mało zdolnych odtwórców nie potrafiłby przywołać. Jego proza wydaje się wyrastać z tradycji Stefana Grabińskiego; autor w „Duchu kolei” oddaje nawet hołd temu niedocenionemu klasykowi. Jest w niej miejsce na duchy przodków, na tajemnicze zbrodnie, manipulację umysłem czy klątwy działające jeszcze długo po śmierci.
Nie uległ autor pokusie stworzenia światów, z którymi mało kto będzie mógł się identyfikować. Niczym starożytny twórca tragedii dba o to, aby jego bohaterowie byli często spotykani w świecie rzeczywistym i aby czytelnik bardzo łatwo potrafił się z nimi identyfikować. W tym celu są to zazwyczaj osoby w sile wieku, po przejściach osobistych, szukające sensu własnej egzystencji. Jakubowski jednak nie męczy nas płytkimi, mającymi pozór głębi filozoficznej, przemyśleniami swoich postaci. To odróżnia jego pisarstwo od płycizn i mielizn literatury głównego nurtu, w której im bardziej głupio i obrazoburczo, tym bardziej artystowsko i z większymi szansami na nagrody literackie. Tu jest prosto, klasycznie, niczym w najlepszych latach noweli obyczajowej ilustrującej, jak u Nowakowskiego, środowiska zwykłych ludzi. Te ostatnie stały się w ostatnich latach wstydliwym balastem, który nosi wąsy i straszy wykształconych ćwierćinteligentów żłopiących truskawkowe frappe w modnych kawiarniach Warszawy, Gdańska czy Wrocławia. Tu wielki plus dla autora, że bez kpiny i poczucia wyższości sportretował ludzi, którymi większość z nas jest.
A strach? Również przekonuje. Te wszystkie widma, klątwy, potwory, zbrodnie i morderstwa udało się Jakubowskiemu przedstawić niezwykle obrazowo, ale bez epatowania okrucieństwem i przesadą. Oddycham z ulgą również dlatego, że nie ma w tych tekstach ani trochę groteski. Groteska bowiem męczy, obśmiewa to, z czego śmiać się nie powinno, i jest wytrychem dla tych, którzy nie potrafią pisać w zwyczajny, klasyczny, linearny sposób. Ta linearność, logika i spójność poparte są w dodatku dość ładnym, plastycznym językiem, który nie unikając wulgarności, gdy akurat jest ona niezbędna, przede wszystkim w nieco staroświecki sposób buduje nastrój tajemnicy. A w przypadku „Oczu pełnych strachu” znajduje się ona blisko naszego zwykłego, szarego życia. Jest blisko nas.
Michał Żarski
Jarosław Jakubowski, Oczy pełne strachu, wyd. Zysk i s-ka, Poznań 2014, ss. 414.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/261373-zwyczajna-groza-recenzja-ksiazki-oczy-pelne-strachu