AMY WINEHOUSE czyli klątwa talentu. RECENZJA dokumentu AMY

Gutek Film/materiały prasowe
Gutek Film/materiały prasowe

„Amy” Asifa Kapadii, dokument o życiu i śmierci Amy Winehouse, drąży relacje piosenkarki z jej bliskim otoczeniem tak głęboko, aż odkrywa, że jej śmierci nie były winne jedynie narkotyki i alkohol.

W życiu artystki wszystko stało się bardzo szybko. Wystarczyło zaledwie kilka lat i dwie płyty, żeby Amy Winehouse weszła do muzycznego mainstreamu, zdobyła liczne nagrody i popularność na całym świecie, stając się ikoną. W jej prywatnym życiu wszystko szło w tym czasie w odwrotnym kierunku — im wyżej pięła się po stopniach kariery, tym bardziej pikował stan jej zdrowia.

Uzależnienie od narkotyków i alkoholu coraz mocniej zaciskało pętlę na szyi piosenkarki, doprowadzając w końcu do jej śmierci. 23 lipca 2011 r. znaleziono ją martwą we własnym łóżku. I mimo że dokument Kapadii opowiadany jest chronologicznie, od młodych, szczęśliwych lat artystki, klątwa przedwczesnej śmierci wisi nad nim od samego początku. Tym bardziej że reżyser, niczym detektyw, stara się powiązać nitki różnych wydarzeń i pokazać, iż za śmierć Amy odpowiadają nie tylko ludzie z jej bliskiego otoczenia, lecz także publiczność, która przez lata śledziła jej upadek, z detalami relacjonowany w mediach. Zanim to jednak nastąpiło, Kapadia przez rok dobijał się do rodziny i przyjaciół piosenkarki. Nikt nie chciał o niej mówić, sprawa śmierci była dla nich za świeża i zbyt bolesna. Dopiero wiele miesięcy później do podzielenia się swoimi wspomnieniami przełamał się Nick Shymansky, jej pierwszy menedżer, który poznał Amy, gdy miała 16 lat. Po nim otworzyli się następni, w tym także ci, którzy pod koniec jej życia uważali, że kontynuowaniem trasy koncertowej artystka pomoże sobie wyjść z nałogu i znajdzie harmonię. „Widziałem w moich rozmówcach ulgę, że mogą opowiedzieć wydarzenia ze swojego punktu widzenia, zrzucić z siebie ciężar. Dostrzegłem jednak również olbrzymie poczucie winy — praktycznie wszyscy, z którymi przeprowadzałem wywiad, czuli, że w jakiś sposób przyczynili się do jej śmierci, nie zatrzymali tej destrukcyjnej maszyny wokół niej albo podjęli błędną decyzję. w nieodpowiednim czasie.

W ostatnich miesiącach życia ona w ogóle nie odpowiadała sama za siebie. Nieprzerwanie jej pilnowano, kontrolowano ją, prowadzono z miejsca w miejsce, odebrano jej wolność” — podkreślał w wywiadach reżyser, który nad filmem pracował blisko trzy lata. W „Amy” (polska premiera 7 sierpnia) wszyscy ci ludzie przeglądają się w lustrze i prawdopodobnie dostrzegają, że nikt adekwatnie nie zareagował na stan artystki, brnąc dalej w dramatyczną sytuację. Wszyscy bezradnie przyglądali się powolnemu umieraniu Amy. Choć Kapadii — jak mówi — zależało na pokazaniu prawdziwej twarzy piosenkarki, a nie na rozdawaniu oskarżeń za jej śmierć, dziś jego film otacza aura kontrowersji. Pod wiecznym ostrzałem Symbolem zaufania, jakim obdarzyło projekt Kapadii blisko 100 rozmówców znających prywatnie Amy Winehouse, jest choćby imponująca liczba i intymność nagrań z udziałem piosenkarki ukazanych w filmie.

„Amy” nieomal w całości składa się z archiwalnych materiałów, z których wiele ujrzało światło dzienne po raz pierwszy. Nastoletnia Winehouse śpiewająca na urodzinach koleżanki, rozmawiająca z menedżerem w taksówce, turlająca się w łóżku z mężem, nagrywająca swoją pierwszą płytę — każdy z bliskich Amy krył w swojej szufladzie prywatne nagranie z gwiazdą, uznając je za część osobistej pamięci o niej. Kapadii udało się namówić ich wszystkich do podzielenia się tymi nagraniami, dzięki czemu widzimy coś więcej niż tylko medialny twór i filmiki ze szczytowego momentu jej kariery. „Ona kochała kamerę. Dopiero kiedy zaczęła być sławna, chodzić do telewizji i znajdować się pod ciągłym ostrzałem paparazzi, poczuła się zagrożona. Chowała się przed obiektywami i kamerami, unikała nawet nieprzerwanie filmującego ją męża. Gdy ogląda się nagrania z nią w porządku chronologicznym, widać, jak uchodzi z niej życie. Na początku jest zabawna, radosna, zdrowa i uśmiechnięta. Potem powoli staje się wrakiem człowieka” — mówił w wywiadach Asif Kapadia, przypominając, jak bardzo Amy bała się sławy. Jednym z najbardziej przejmujących momentów w jego filmie jest ten, kiedy piosenkarka wyznaje, że wolałaby nie mieć talentu, bo posiadanie go jest dla niej zbyt dużym obciążeniem. Wiedziała, że odczuwa rzeczywistość mocniej niż inni, przeżywa wszystko bardziej emocjonalnie. Miała świadomość tego, że nie będzie w stanie unieść popularności na swoich barkach. Dostrzegał to również Nick Shymansky, jej pierwszy menedżer. Poznał Amy jeszcze w latach, w których media w ogóle nie poświęcały jej uwagi — bo one zaczęły się nią interesować dopiero przy okazji płyty „Back to Black”.

Pierwszy krążek Winehouse „Frank” nie został nawet wydany w Stanach Zjednoczonych. Kiedy Amy zyskała popularność, objawiła się światu już jako osoba o określonym wizerunku. Miała olbrzymi kok posklejanych włosów, przesadzony makijaż, nosiła szpilki na chudych nogach, obcisłe sukienki. „Właściwie nie była sobą już od samego początku, kiedy świat zaczął się nią interesować. Ja pamiętam ją bez tej skorupy, naturalną, inteligentną, roześmianą” — mówił Shymansky, który obserwował początki jej spektakularnego upadku z pierwszego rzędu. To jemu pierwszemu powiedziała o Blake’u Fielder-Civilu, w którym zakochała się w 2005 r. To do niego dzwoniła pijana z toalet w nocnych klubach, prosząc, żeby ją zabrał do domu. Wreszcie to on bezskutecznie próbował ją zmusić do pójścia na odwyk, co zainspirowało hitową piosenkę „Rehab”. „Nigdy wcześniej nie widziałem tak drastycznej przemiany ludzkiej istoty w tak krótkim czasie” — mówił potem.

Jaki ojciec, taki mąż Jedną z osób, która odradziła Amy pomysł pójścia na odwyk, był jej ojciec Mitch. To on, obok męża Blake’a Fielder-Civila, był najważniejszym mężczyzną w życiu Winehouse. Jednak długo nikt nie wskazał go palcem jako współwinnego śmierci Amy w takim stopniu, w jakim uczynił to dokument Kapadii. Dotąd tym ciężarem chętnie obwiniano Blake’a, z którym piosenkarka po raz pierwszy wzięła kokainę.

Mąż Amy długo nie chciał o niej rozmawiać. Co ciekawe, zamilkł dopiero po odejściu artystki. Wcześniej lubił kręcić z nią filmy, które często sprzedawał tabloidom. Na jednym z nich pijana Amy śpiewa rasistowską piosenkę. Na innym śpi w otoczeniu narkotykowych kresek i pustych kieliszków. Każdemu wyjściu pary z domu towarzyszyli paparazzi, co czyniło ich jednym z najbardziej obfotografowanych małżeństw ostatnich lat. Rozmówcy Kapadii nalegali, żeby mąż też się wypowiedział w dokumencie. Po roku namawiania reżyserowi wreszcie udało się posadzić Blake’a przed kamerą. A dzięki temu, że autor pogrzebał również w innych wątkach życia Amy i nie poddał się prostej teorii, iż jedynym złem w jej życiu był Blake, wiele zaczęto mówić o nie mniej znaczącej roli Mitcha Winehouse’a w destrukcyjnym prowadzeniu się piosenkarki. Mitch, poczciwy taksówkarz, zwrócił na siebie uwagę po tym, gdy zapragnął zostać beneficjentem talentu córki. Wcześniej jednak zafundował jej burzliwe dzieciństwo. Znalazł sobie kochankę, kiedy dziewczynka miała zaledwie 18 miesięcy, i utrzymywał romans do momentu, gdy Amy skończyła dziewięć lat.

Moment rozwodu rodziców kilka lat później był pierwszym szokiem w życiu Winehouse. Po nim wyrwała się spod rodzicielskiej kontroli — zaczęła robić tatuaże i sypiać z przypadkowymi chłopakami. Zbierała bolesne doświadczenia, które potem złożyły się na przejmujące teksty jej piosenek. W wieku 13 lat była już na lekach antydepresyjnych i chorowała na bulimię. Dokument Kapadii wytyka także inne toksyczne epizody jej życia z ojcem, w tym odwiedziny u córki z ekipą filmową w ośrodku odwykowym Santa Lucia, gdy Mitch zdecydował się wziąć udział w dokumencie „My Daughter Amy”, ukazującym jego relacje z piosenkarką. Kapadia łaskawie pomija fakt, że po śmierci artystki jej ojciec nie tylko zdołał napisać książkę wspominającą życie córki „Amy: My Daughter”, wydaną zaledwie rok po odejściu swego dziecka, lecz również wypuścić album z własnymi piosenkami, pt. „Rush of Love”, licząc na to, że prestiż nazwiska pomoże mu zdobyć sławę.

„Rodzina Amy bardzo chętnie współpracowała ze mną nad tym dokumentem. Otworzyli się przede mną. Słuchając Mitcha, miałem wrażenie, że jest szczery i też chce, żeby ten film pokazał prawdę o Amy. Ale współpracował tylko do pewnego czasu” — mówił Kapadia. Po obejrzeniu filmu przed jego oficjalną premierą na tegorocznym festiwalu filmowym w Cannes rodzina wydała oświadczenie, w którym odcięła się od treści produkcji. „Od momentu śmierci Amy przychodziło do nas wiele ekip filmowych, które prosiły nas o zgodę na zrobienie o niej dokumentu. Uważaliśmy, że to jeszcze za wcześnie, że nie chcemy ponownie przez to wszystko przechodzić. Kapadii i jego pomysłowi zaufaliśmy. Mogliście zrobić o naszej córce uczciwy film, i na taki liczyliśmy. Ten dokument jest pozbawiony szacunku dla jej pamięci” — pisali bliscy artystki. Trudno jednak uwierzyć, iż Janis i Mitch Winehouse’owie nie spodziewali się tego, że w pewnym momencie ktoś nie zacznie ich obarczać winą za stan piosenkarki. W „Amy” poświęcono więcej uwagi jej bulimii, na którą nikt z rodziny specjalnie nie zwrócił uwagi. Zdaje się, że w ostatnich latach życia artystki więcej kontroli nad nią mieli jej menedżerowie niż rodzice. „Patrzyliśmy, jak Amy powoli się zabija. To było jak oglądanie wypadku samochodowego w spowolnieniu.

Przyglądając się temu, zbierałam się na odwagę, żeby zadać jej pytanie, na którym cmentarzu chce być pochowana” — wyznawała potem matka Winehouse. W ostatnich miesiącach życia Amy zajmowały się nią głównie osoby z jej otoczenia biznesowego. Chowały ją przed fotografami, nie dopuszczały do niej nikogo. „Mimo że była otoczona ludźmi, nikt nie słyszał jej krzyku. Pracując nad filmem, wnikliwie przeanalizowałem teksty jej piosenek. One od zawsze były wołaniem o pomoc i bezwarunkową miłość, której Amy zawsze miała za mało. Nikt się w to błaganie nie wsłuchał wystarczająco dobrze” — dodawał Kapadia.
 nigdy.

Urszula Lipińska (wSieci)

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych