W tytule wystrzeliłem z grubej rury, w pierwszym zdaniu podbiję stawkę: to powinna być lektura szkolna! Jak się Państwo zdążyli domyśleć, mam do powieści Marka Ławrynowicza „Patriotów 41” stosunek więcej niż entuzjastyczny. Ano mam, dawno nie czytałem tak… po prostu pięknej książki.
Z polskich – przynajmniej od czasu „Opowiem ci o wolności” Wacława Holewińskiego. Obie te powieści mają zresztą ze sobą wiele wspólnego. Opisują te karty naszej historii, które dopiero teraz, ćwierć wieku po upadku komunizmu na cztery łapy, zaczynają być z całą mocą nagłaśniane. O ile jednak Holewiński w swoim uhonorowanym Nagrodą im. Józefa Mackiewicza opus magnum ( w innych swoich utworach zresztą też ) ukazuje losy jednostek z precyzją chirurga, pasją dokumentalisty i swadą prokuratora oskarżającego PRL, o tyle Ławrynowicz kreśli szerszą panoramę, uderza w bardziej sentymentalny ton, więcej u niego literackiej fikcji. Tym niemniej – co za paradoks! – ta fikcja jest przepojona prawdą. Nawet, jeśli nie wszystko to się zdarzyło, to zdarzyć się mogło – bo autor uchwycił świetnie mechanizmy rządzące polską wspólnotą. Mechanizmy, które, daj Boże, oby nie zanikły.
Przyznaję się bez bicia – nie czytałem wcześniej żadnej książki Ławrynowicza, a trochę już wydał. Co nie znaczy, że jego nazwisko jest mi zupełnie obce. Pamiętam jego „okienka” w audycji Marcina Wolskiego „Zsyp”, należy też do zespołu scenarzystów powieści radiowej „W Jezioranach”, miał swój udział w scenariuszu całkiem niezłego (zdaniem piszącego te słowa) serialu TVP „Blondynka”. Właśnie te Jeziorany i Blondynki naprowadzają nas na dobry trop czym chce w swojej najnowszej powieści uraczyć nas pan Marek – wycinkiem rzeczywistości, opisem konkretnego miejsca zamieszkanego w konkretnym czasie przez takich a nie innych ludzi. Mikrokosmosem. Było się od kogo uczyć. Kto jest szefem zespołu „W Jezioranach”? Kto był pomysłodawcą „Blondynki”? Andrzej Mularczyk. Autor scenariusza serialu „Dom”. Tyle w kwestii inspiracji, bo język, klimat, gra skojarzeń są już swoiste tylko dla samego Ławrynowicza.
Bohater także i tu jest zbiorowy – to mieszkańcy kamienicy w Miedzeszynie. Jednego z niewielu murowanych domów w okolicy, który miał być azylem dla bogatych Żydów chcących tuż przed wojną dokonać swoich dni. Prawie im się udało, tylko ostatnie kilka tygodniu spędzili w Treblince. Potem epizod z niemieckimi oficerami i volksdeutschami i… dopiero po wyzwoleniu (jakie by ono nie było) zaczyna się właściwa akcja. Mieszkania zajmuje ludzka menażeria wszelkiej maści. Od głupiego jak but, acz wszechwładnego ubeka, przez sympatyzujących z komuną urzędników niższego szczebla i robociarzy, skrzywdzone przez wojnę w ten czy inny sposób matki Polki, zdeklasowanych inteligentów - po prostu w miarę kompletny przekrój polskiej społeczności tamtego czasu. I co? I rzecz jasna iskrzy, a punktów tarcia jest co niemiara. Ale o dziwo – tam, gdzie spodziewalibyśmy się permanentnej wojny polsko-polskiej zamiast niej pojawia się współczucie, wyrozumiałość (nawet dla świń, które zresztą po bliższym przyjrzeniu się mają jakieś ludzkie rysy), solidarność. A wszystko to głęboko zanurzone w tradycyjnym polskim chrześcijaństwie. Takim, gdzie nie ma „Boga” – zawsze jest „Pan Bóg”. Postacie pisarz kreśli krwiste, mające swoje (choć nie zawsze słuszne) racje i poglądy, udało się Ławrynowiczowi stworzyć galerię bohaterów, którzy nie szeleszczą papierem.
Kapitalnym pomysłem jest skupianie się w danym rozdziale na jednym tylko mieszkaniu, pozwala to autorowi grać na wielu fortepianach, błyskawicznie przechodzić od tragedii do groteski, od patosu do całkiem ostrych scen łóżkowych. I bardzo słusznie, bo ludzkie życie składa się z tych wszystkich elementów, pominięcie któregokolwiek byłoby zafałszowaniem rzeczywistości. Apogeum powagi i rozpaczy jest najdłuższy w książce rozdział „Wrzosowisko” – sam w sobie będący małym arcydziełem, powieść mogłaby powstać tylko dla tego fragmentu. Ale już za kilkanaście stron dostajemy frywolną historyjkę o małżeńskiej zdradzie z sąsiadem, który tylko na pozór taka cicha woda. I tak się plecie to śmieszno-straszne, ale zawsze ludzkie życie w Polsce doby najciemniejszego stalinizmu. Bo „Patriotów 41” to książka chyba przede wszystkim o tym jak pozostać człowiekiem – i gdzie czyha na nas zbydlęcenie. Niby niewiele ponad dwieście stron, a ileż treści, ile prawdy. Ile życia.
6/6
Marek Ławrynowicz, Patriotów 41, wyd: Zysk i S-ka
Paweł Tryba
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/259180-marek-lawrynowicz-patriotow-41-po-prostu-piekna-ksiazka-recenzja