Granie muzyki, która swoimi tekstami nawiązuje do historii Polski, jest przez środowiska postępowe czymś podejrzanym, zahaczającym o faszyzm i rasizm.
Nie dziwi więc fakt, że Trójka nie chce grać solowego Kukiza, inni z kolei mają obiekcje do Złych Psów – kapeli Andrzeja Nowaka. Z tym że są to akurat projekty znane szerszej publiczności. Jest też niewielkie, ale prężnie działające grono zespołów, o których w ogóle się nie mówi, jakby przyznawanie się do patriotyzmu było czymś w rodzaju trądu, którym można się zarazić już od samego mówienia. Nie mam więc żadnej wątpliwości, że o takiej Horytnicy ani w dzienniku, któremu nie jest wszystko jedno, ani w radiu, które zamiast z cyfrą kojarzy się raczej z truciem, o twórczości zespołu nigdy nic się nie pojawiło, ani się nie pojawi. A zespół wart jest wspomnienia, chociażby dlatego że kilkanaście dni temu wydał swoją nową, czwartą już płytę zatytułowaną „Pod znakiem miecza”. Debiut kapeli, zatytułowany tak samo jak jej nazwa, nie był jeszcze niczym specjalnym: kulała produkcja, a sama muzyka oscylowała wokół przeciętnego oi/punka.
Dopiero na drugim wydawnictwie, na „Czasie patriotów”, zespół pokazał, na co go stać. Uliczny oi/punk został zastąpiony przez porządnie brzmiący heavy metal, który jednak nie stronił od bardziej rockowych rozwiązań, a to wszystko spojone zostało melodyką marszów i pieśni patriotycznych. Kicz? Owszem, ale jak się tego słuchało! Płyta kolejna, „Historie walk o wolność”, szła tym samym śladem, jeszcze bardziej kierując się ku patetycznym brzmieniom. Jeśli komuś tutaj przypomina się nazwa Sabaton, to źle. Muzyka Horytnicy nie jest aż tak kwadratowa, bliżej jej nieraz do bardziej rockowych numerów KSU.
I oto pojawił się kolejny, czwarty już album, który wydaje się logicznym krokiem w rozwoju zespołu. Nawet mało wprawne ucho rozpozna charakterystyczne rozwiązania melodyczne, nawiązujące do piosenek patriotycznych, których jest nawet więcej niż dotychczas. W ogóle wszystkiego na tym wydawnictwie jest więcej: począwszy od czasu trwania (aż 78 minut!), aż po liczbę różnych rozwiązań muzycznych, w które wliczyć trzeba damskie wokale czy skrzypcowe pasaże, które łączą się w jedno tło razem z przesterowanymi gitarami. Niektórym to się spodoba, innym mniej. Osobiście zaliczam się do tej drugiej grupy i uważam, że spośród trzech płyt zespołu (nie liczę nieudanego debiutu) „Pod znakiem miecza” jest dziełem najmniej udanym. Gdyby chociaż ograniczyć czas trwania płyty do godziny i wyciąć te liryczne, poetyckie wstawki, jej dramaturgia poprawiłby się znacząco. I tu może uderzę muzyków w czuły punkt, ale nie wydaje mi się, aby liryzowanie muzyki rockowej za pomocą skrzypiec wyszło w tym przypadku na zdrowie. Skutkiem tego rozwiązania jest brzmienie gitar, niepotrzebnie schowane i odbierające większość mocy muzyce zespołu, którą chyba można z czystym sumieniem nazwać heavymetalową. Zamiast zadbać o spójność i energię, Horytnica skupiła się na wielowątkowości swoich piosenek, co – zaznaczę raz jeszcze – obniżyło poziom mocy tego materiału.
Jeśli mowa o tekstach, te tradycyjnie już dotyczą historii: żołnierzy wyklętych, konfliktu z Zakonem Krzyżackim, Wołynia, bitwy pod Głogowem, mogą więc stanowić popularną, komiksową lekcję historii, bardziej oczywistą i łopatologiczną niż „Powstanie Warszawskie” Lao Che. Ale to nie zarzut, tylko stwierdzenie faktu. Chwała więc i cześć członkom kapeli, bo zawsze lepiej śpiewać w ten sposób niż wyć „Sorry Polsko” jak pewna artystka-skandalistka, której imię i nazwisko w tej recenzji przemilczę. A Horytnica? Cóż, wolę wcześniejsze dwa albumy zespołu i mam nadzieję na powrót do prostszego grania w przyszłości, w końcu to tylko rock and roll.
3/5
Michał Żarski
Horytnica, Pod znakiem miecza, Vertex Records 2015
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/257652-patriotycznie-i-rockowo-nowy-album-horytnicy-recenzja