MANGLEHORN. Klucz do duszy starego ślusarza. RECENZJA

Choć film Greena nie mówi nam o starości nic specjalnie odkrywczego, to trudno oderwać wzrok od zgorzkniałego, pełnego jadu starca o twarzy wybornego Ala Pacino. „Mangelhorn” jest jak dzisiejsze ballady Leonarda Cohena- chropowaty i gorzki, ale czuć też w nim słodycz i sentymentalizm.

75 letni legendarny aktor najlepsze role tworzy dziś w telewizyjnych filmach HBO, od dawna rozdrabiając niestety talent w kinie. Choć nie popadł w manię grania we wszystkim jak Robert de Niro i unika samych epizodów niczym Dustin Hoffman, to nie rzadko przypominał za co stał się legendą. Do dziś. „Manglehorn” potwierdza, że Pacino najlepiej się czuje się w kinie kameralnym i autorskim. To najlepsza kinowa rola wybitnego aktora od kilkunastu lat i kolejny interesujący obraz w karierze Davida Gordona Greena.

Podobnie jak w „Joe” Green znów opowiada o przegranych, „zwykłych ludziach”, którzy żyją przeszłością. Ciągłe rozdrapywanie błędów nie pozwala im budować przyszłości, co tylko wzmacnia żal za straconymi szansami. Angelo Manglehorn ( Pacino) jest żyjącym samotnie z ukochaną kotką ślusarzem, który potrafi otworzyć każdy zamek, choć nie potrafi otworzyć duszy ani przed potłuczonym synem pracującym w korporacji ( Chris Messina), ani przed zafascynowaną nim pracownicą banku ( Holly Hunter). W przeszłości Angelo był miejscową legendą jako trener drużyny baseballowej, i wciąż jest czczony przez swoich dawnych zawodników. Odrzuca jednak również ten podziw, który przypomina mu o przegranym życiu i utraconej miłości sprzed lat.

Pacino doskonale wygrywa swoją postać minimalnymi środkami. Jest to istotne, bowiem zbyt często w ostatnich latach opierał role na autoparodystycznym rozdęciu. Tutaj jest wycofany, zamknięty w sobie, ale przy tym piorunująco przekonujący. Nie przez przypadek porównałem film do ballady Cohena. Pacino gra nawet tutaj niskim, naznaczonym latami głosem, a Green przeplata film poetyckimi scenami, jak przechadzka w zwolnionym tempie obojętnego Angelo z białym kotem na rękach pośród rozbitych w karambolu samochodów, gdzie krew ofiar stopiła się z porozrzucanymi arbuzami z rozbitej ciężarówki. I choć początkowo mogą wydawać się trochę pretensjonalne, to w symbolicznym finale nabierają znaczenia.

„Manglehorn” dzięki wielkiej roli Pacino jest filmem bardzo realnym, gorzkim i smutnym. A jednak Green potrafi tchnąć w niego wiele magii, a nawet momentami oniryzmu, ostatecznie tworząc kontemplacyjną balladę o starym ślusarzu i zagubionym kluczu do jego duszy.

4/6

Łukasz Adamski

„Manglehorn”, reż: David Gordon Green, dystr: Gutek film

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych