TOTO. Ta płyta ma dramaturgię! RECENZJA

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Supergrupie Toto za dwa lata strzeli okrągła, czterdziesta rocznica powstania. Ten, założony przez gitarzystę i wokalistę w jednej osobie, Steve’a Lukathera, amerykański zespół, nagrał niedawno czternasty studyjny album, zatytułowany po prostu „XIV”.

Na okładce znów widnieje dawno niewidziany charakterystyczny miecz, który zdobił koperty pierwszych, klasycznych wydawnictw kapeli. A te dzisiaj nie ukazują się często; poprzedni album – „Falling in Between” – ujrzał światło dzienne dziewięć lat temu, wcześniej zaś zespół wypuścił płytkę z przeróbkami utworów napisanych przez innych artystów. Słuchając „Czternastki”, dochodzę do wniosku, że w porównaniu z ostatnimi dokonaniami Toto, znów słychać więcej w tej twórczości rocka.

Toto nigdy nie był zespołem ortodoksyjnie rockowym, już od pierwszych wydawnictw łącząc w swojej twórczości, oprócz gitarowych brzmień, sporo popu i soulu. Niech nas nie zwiodą miecze na okładkach: to nie heavy metal, ani hard rock, chociaż wpływy tego ostatniego da się na wielu albumach zespołu wychwycić. Muzykę formacji można więc określić mianem AOR (Adult Oriented Rock – czyli rock dla dorosłych, złośliwie – dla dziadów). Charakteryzuje się ona łatwo wpadającymi w ucho, „stadionowymi” melodiami, przestrzenią brzmieniową, przystępnością i melodyką bardziej zorientowaną na radio. Czasem przemknie ostrzejsze brzmienie gitar, ale i tak przykryte przez dźwięki syntezatorów. Muzyka ta niezwykle popularna jest w Stanach Zjednoczonych, u nas istnieje w niszy. Czego więc spodziewać się mamy po najnowszym wydawnictwie Toto? Tym razem zespół inaczej rozłożył akcenty między rockiem a popem. Dominuje ten pierwszy: soczyście brzmiące gitary, energiczne kompozycje, żywe melodie.

Pierwsze fragmenty rozpoczynającej płytę piosenki – „Running out of Time” przywodzą na myśl zagrywki Joe Satrianiego, natomiast później utwór ten staje się klasycznym, przebojowym hardrockowym numerem, który doskonale otwiera całość albumu. Tempo jest utrzymane w kompozycjach następnych, szczególnie słychać to w „Holy War” oraz „Orphan”, idealnych kawałkach na stadionowe koncerty. Bardziej stonowany nastrój wprowadza „21st Century Blues”. Rzut oka na tytuł i wiadomo, z jakim gatunkiem mamy do czynienia. Te bardziej popowe utwory znajdują się w drugiej części płyty. „The Little Things”, „Chinatown” i „All the Tears That Shine”, bo o nich mowa, to typowe radiowe numery, oczywiście, gdyby krajowe komercyjne rozgłośnie grały normalną muzykę, a nie jęki naszych, pożal się Boże, gwiazdeczek koncertujących na urodzinach galerii handlowych (bo gdzie indziej ich nie chcą). Ostatni z nich to przyjemna ballada, która równie dobrze mogłaby wyjść spod rąk kapel takich jak Wet Wet Wet, czy… Backstreet Boys.

Płyta kończy się znów bardziej rockowym akcentem – utworami „Fortune” oraz „Great Expectations”. Zadbano więc o dramaturgię płyty, która domknięta jest niemal idealnie. Przyznać muszę, że akurat od Toto nie spodziewałem się tak udanego albumu. A widać, że muzyka jest jak kuchnia pełna niespodzianek, zawsze czymś zaskoczy.

Michał Żarski

Toto, XIV, Frontiers Records, 2015

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych