Spisek barbarzyńców to druga część planowanej przez Stanisława Srokowskiego trylogii, którą rozpoczął wydanymi w 2012 roku przez wydawnictwo Arcana Barbarzyńcami u bram. Spisek kontynuuje zderzenia konwencji - groteski i realizmu, ponownie zestawia los patriotów zaangażowanych w Solidarność Walczącą z karierami komunistów i oportunistów po ‘89 roku, konsekwentnie również prowadzi autor narrację w dwóch czasach - stanu wojennego i współczesnym
Stanisław Srokowski ( nowa powieść, wydawnictwo: 2 Kolory, Warszawa 2015 )
TAJNA NARADA REDAKTORÓW
Zebrali się na zaproszenie Arkadiusza W.I. Mulata, naczelnego redaktora największego polskiego dziennika, „Mądrzy i Zaufani”. Siedzieli w skórzanych fotelach, eleganccy, pachnący, w stylowych garniturach, poza samym gospodarzem, który witał gości nieogolony, w dżinsach i wypłowiałej szarej bluzie, upodobniając się do nowoczesnego zachodniego intelektualisty, dla którego świat materii nie ma żadnego znaczenia. Zauważył tę demonstracyjną odmienność i pozorowane ubóstwo redaktor naczelny tygodnika „Tylko My”, znany powszechnie cynik i szyderca, Wincenty Porąbany, który wyjął z ust cygaro i zaskrzypiał przepitym głosem:
-
Ty, Ar, wciąż jesteś jak młody bóg – i zarechotał. – Nosisz się jak studenci Paryża w 68-ym, kiedy szli na barykady, by walczyć o naszą i waszą wolność – skrzywił się. - Zawsze kurwa, musisz się wyróżniać. My – spojrzał po kamratach – z dumą i godnością reprezentujemy dorastających do dobrobytu polskich obywateli, a ty udajesz, że wciąż jesteśmy na dorobku. A przecież wszyscy doskonale wiemy, że władasz takim imperium, o jakim nawet się nam nie śniło – spojrzał po kolegach i zobaczył jak się wpatrują w Mulata, jakby oczekiwali na natychmiastową ripostę. Mulat jednak milczał. Przetarł rękawem okulary i rzucił spojrzenie na drzwi.
-
Ty to masz nerwy?! – wyznał z podziwem szef tygodnika „Nos Polityka”, Rafał Drąg, kiwając głową w stronę Mulata. – Nie dasz się sprowokować.
-
Za to cię kochamy, Ar – uśmiechnął się naczelny prywatnej telewizji „Jedyna Prawda”, Roch Salwa.
-
I zawsze podziwiamy twój stoicki spokój – dodał Norbert Guz, redaktor naczelny drugiej telewizji prywatnej, „Wysokie Loty”.
Arkadiusz Mulat odczekał, aż się goście uspokoją i jakby od niechcenia rzucił w stronę Porąbanego:
-
Win się zawsze tak zachowuje, kiedy ma coś za uszami.
-
Dobre, dobre – zakrzyknęli.
– Celne uderzenie. Tego się właśnie po tobie spodziewamy – zacierał ręce Salwa. Ale widząc nieruchomą twarz Mulata, cofnął się i zastygł. Porąbany też już nie atakował. Wsadził w usta cygaro i zaciągał się.
Mulat nacisnął klamkę, nachylił się w stronę sekretariatu i rzucił:
-
Nie ma mnie, Aniu. Dla nikogo.
-
Nawet dla premiera? – usłyszeli.
-
Nawet dla premiera.
Drzwi zamknął i zwrócił się do obecnych:
-
Panowie… jak wiecie, by zdobyć poparcie mas, Rudy Lis nawet się ożenił. Gołym okiem widać, że była to gra na użytek wyborców, by dobrze wypaść w reklamie. W każdym razie mamy go w ręku. Gdyby nam podskoczył, przypomnielibyśmy mu szybko zmianę barw. A lud tego nie lubi. Oj, nie lubi – zgrzytnął zębami.
-
Nie tylko to byśmy mu przypomnieli – powiedział Porąbany.
-
Jak widać, twój wywiad nie próżnuje – wtrącił Drąg.
-
Zawsze mam w rękawie jakiegoś asa – nadął się jak indor Porąbany. – Chcieli ze mnie zrobić czerwonego pająka, a teraz łaszą się. Bo wiedzą, że na niejednego z nich mam haka.
-Jesteś pod naszą opieką, Win. Powiem więcej, jesteś naszą podporą, tajemną wiedzą, fundamentem sprawiedliwości. Prawda chłopcy? – zwrócił się do pozostałych.
Skinęli głowami.
-
Twoje słynne konferencje prasowe w stanie wojennym nie przeminęły z wiatrem. Były na wskroś nowoczesne, wzorcowe. Wlewałeś masom do mózgów wodę, a mówiłeś, że to miód pitny. I masy to kupowały. Ale młode pokolenie nie ma o tym pojęcia. Nic o tobie nie wie. Już my o to zadbaliśmy. Papiery bezpieki wyczyściliśmy. Parawanem medialnym ciebie i takich jak ty osłoniliśmy. Bo jesteś nasz. Z tej samej gliny, co my. Dzisiaj jesteś jak nowo narodzony. Gdyby ktoś ze starych coś pamiętał, to szybko wybijemy mu z głowy. Bo chronimy ciebie, jak wielki skarb. Jesteś czysty jak łza.
-
Przestań pieprzyć. Sam siebie chronię… - gniewnie rzucił Porąbany.
-
Wiemy, wiemy – odparł Mulat. – Mówiąc o tobie, mówię o Symbolu. Nie unoś się. Bo to poważna sprawa. Czyż nie tak, panowie? Usłyszał aprobujące pomrukiwania.
-
A skoro tak, to musimy mieć na uwadze fakt, że odcinając ciebie od przeszłości, odcinamy jakby samą przeszłość. Jako etap zamknięty. Mówię rzecz jasna o grubej kresce, którą podpowiedzieliśmy pierwszemu premierowi. I on ją przyjął.
-
Spróbowałby nie przyjąć… – zaśmiał się rubasznie Porąbany. – Siebie z tamtego czasu musiał odciąć. Bo sporo miał za uszami…
Mulat przez chwilę milczał, a gdy Porąbany zamilkł, kontynuował.
-
Dzięki temu – mówił – dzięki grubej kresce, tacy ludzie jak ty, Win, stali się dziś pełnoprawnymi obywatelami. A są ich miliony. Zjednoczyliśmy wspólnotę, partyjnych i bezpartyjnych, bezpiekę, milicje obywatelską…
-
Dobra, dobra – lekceważąco machnął ręką Porąbany. – To już mamy za sobą.
-
Mamy i nie mamy – odparł Mulat. – Dla tej dziczy spod znaku Widmowych Braci wciąż istnieją podziały na tych, którzy trzymali władzę przed odnową i na tych, którzy dzierżą stan państwa obecnie. A nam zależy, by ten proces sklejania przyspieszyć, ale już na innych warunkach. I dlatego także zebraliśmy się tutaj…
-Mówiłeś, że z powodu Rudego Lisa – redaktor Porąbany wciąż miał jakieś uwagi.
-
Ależ naturalnie, że z powodu Rudego Lisa. Tylko, że jedno drugiego nie wyklucza. A nawet, powiem wprost, jedno drugie wspiera, bo wszystko dziś staje się jednym, to co minęło i to co następuje, a więc dwie odmienne tradycje, czerwona i demokratyczna, obie musimy połączyć w jedną i tej jednej nadać nowy, powiem więcej, nowoczesny, postępowy charakter i sens.
-
Czyli wracamy do starego… świata postępu – zarechotał Porąbany. Mulat zacisnął usta i wpatrywał się martwo w sapiącego kolegę.
-
Win, błagam – poprosił Mulat, nie spuszczając Porąbanego z oczu. Porąbany dziwnie się wzdrygnął, jakby strzelił setkę, ale nie zareagował. Cofnął się w fotelu i zamknął oczy. Pozostali sięgali do talerzy, popijali soki.
-
No, dobrze – kontynuował Mulat. – Skończmy ten wątek z przeobrażeniem moralnym Rudego Lisa. Ochajtnął się przed ołtarzem i mamy go w ręku. Ale jego reformy wesprzemy.
-
A jak się zachowają czerwoni… to znaczy – szybko poprawił się Salwa – chciałem powiedzieć… nasi drodzy socjaldemokraci?…
-
Lewica demokratyczna? – upewnił się Mulat. – To chciałeś powiedzieć, Roch, prawda?
-
Ależ naturalnie, że to – z całą powagą odparł Salwa.
-
Zatańczą, jak im zagramy – pogardą w głosie odparł Drąg.
-
Nie byłbym taki pewny – odezwał się Porąbany.
-
Dlaczego? – spytał Mulat.
-
Bo oni też mają różne ciekawe papiery. I jak trzeba będzie, mogą ich użyć.
-
Aż tak? – spytał Salwa.
-
Aż tak – odparł Porąbany.
-
Panowie – zaapelował Mulat. – To niezmiernie ciekawy temat, ale błagam was, nie rozbijajcie mi planu, mamy dużo ważniejsze sprawy, niż bezpieczniackie papiery…
-
Tak? – dziwnie się zgarbił Porąbany.
-
Win – spojrzał na niego karcąco Mulat. - Z tymi tajnymi aktami, nawiasem mówiąc, też musimy już skończyć. I to… raz na zawsze… - Mulat się znowu zdenerwował i począł się jąkać. – Bo… bo… ten zdziczały IPN… za… za… wiele sobie pozwala. – Tam się zebrała ta cała konserwatywna hołota… stado nierobów… zgraja trutni… czereda ciemnogrodzkich baranów… która obsiada zdrowe ciało nowej demokracji. Damy im takiego kopniaka, że nawet się nie pozbierają – Mulatowi wyciekła piana z ust, ale szybko otarł ją rękawem i starając się opanować emocje, zacisnął dłonie, przeszedł się po gabinecie i oznajmił:
-
Nie znamy jeszcze konkretnego kształtu planów Rudego Lisa, ale wedle mojego rozeznania Premier postawi na zmianę mentalności. To chyba będzie przełom…
-
Jaki przełomem? – zaśmiał się Porąbany. – Ja od lat już zmieniam temu zapyziałemu ludkowi mentalność, wbijam tępym prostaczkom w głowy gówno, każę im wierzyć, że to czekolada i oni wierzą. Odnoszę więc sukcesy… Chyba zauważyliście… Moja gazeta…
-
Dobrze, Win, dobrze, błagam… Wiemy, co robi twoja gazeta. Rozmiękcza parafiańszczyznę, przeformatowuje umysły, zmienia nastawienie do rzeczywistości, rozbija w pył stare nawyki i pragnienia. I to się nam podoba. Ale tu nie chodzi o pojedyncze przypadki, a nawet o pewne grupy społeczne. Nam chodzi o to, by z najlepszą skutecznością obejmować wszystkie grupy społeczne, powtarzam, wszystkie grupy społeczne. Musimy przyspieszać procesy edukacyjne. Chodzi, Win, o coś znacznie poważniejszego, większego i głębszego niż tradycyjny sposób wpływania na umysły. Musimy doprowadzić jeszcze w tej dekadzie do rewolucyjnych przemian świadomości zbiorowej, do całkowitego przewartościowania systemu politycznego, który obowiązywał do tej pory, do nowej filozofii działania, a naszą pragmatykę wpiszemy w program rządowy, rozumiesz, Win? Chodzi o całokształt– wpatrywał się w Porąbanego. A Porąbany odparł:
-Nic innego nie robię, tylko wymazuję z głów starą, mieszczańską bogobojną filozofię obskurantyzmu i wstecznictwa, zabagnioną ideologię marazmu i pasywizmu kulturowego, żłobię zwietrzałą skałę wierzeń i tradycji … A ja, jak wiecie, zawszy byłem w awangardzie. I tak mi już zostało. Bo taką mam naturę – zaśmiał się strasznym szyderczym śmiechem.
-
W porządku, Win – cierpliwie doczekał do końca wywodów redaktor Mulat, zacisnął dłonie i mówił: - Przejdźmy do istoty rzeczy. Które obszary atakujemy w pierwszej kolejności?
-
Edukację… kulturę… Kościół… wieś… – rozległy się głosy.
-
W porządku – skinął głową Mulat. – Musimy mieć jakieś podwaliny teoretyczne, fundamenty naukowe… By to jakoś wytłumaczyć ludowi…
-
Tłuszcza lubi autorytety – zaśmiał się Salwa.
-
Szkoła Frankfurcka – odezwał się redaktor Drąg, który specjalizował się w rozwoju ruchów politycznych.
-
A co to za zwierzę? – wychylił się Guz i zerknął na pozostałych, udając, że szuka wsparcia.
-
Kto jak kto, ale ty wiesz najlepiej – burknął Salwa. – Pamiętam jeszcze ze starych czasów, kiedy pracowałeś w prasie, jak w swoim tygodniku niezmiennie powoływałeś się na autorytety…
-
Bo to działa… Nic tak nie chwyta chłopa za serce jak pan… A pan… to autorytet..
-No, to dajmy im panów, arystokrację… - Mulat poczuł wiatr w żaglach. - Narzędzia pracy mamy… stacje radiowe, telewizyjne, największe dzienniki, tygodniki, cała prowincja opleciona jest siecią naszych przekaźników… Mamy do swojej dyspozycji banki… Nic nam nie umknie z pola rażenia…
-
A ten klecha ze swoją stacyjką?… - spytał Salwa.
-
I ze swoją telewizją parafialną – dodał Drąg.
-
Zakryjemy go naszymi czapkami… - syknął Mulat. Na myśl o telewizji kościelnej, zawsze dostawał czerwonej gorączki. – To my regulujemy ruchem w eterze… Wchodzimy na multipleks… wyższe, zaawansowane technologie… a jego zostawimy na dole, niech mu się wydaje, że ma jeszcze coś do powiedzenia… wcześniej, czy później załatwimy go. Na razie, dla świata zewnętrznego, niech to wygląda jak pluralizm… ogród … stu kwiatów… Roześmiali się.
-
Widać, że studiowałeś czerwoną książeczkę Mao… – mruknął Porąbany.
-Jak wszyscy – odparł Mulat. Ale ad rem, też myślę, że mocne podwaliny teoretyczne mamy w Szkole Frankfurckiej. Jakoś to Rudemu Lisowi wytłumaczę, a nawet nie muszę tłumaczyć, bo to pragmatyk, jego teorie nie interesują. Jego interesuje ciepła woda w kranie. Ale nas coś ważniejszego. Bo cały proces trzeba rozłożyć na raty… Musimy, panowie przyspieszać, przyspieszać i jeszcze raz przyspieszać.. Aha… - nagle sobie coś przypomniał… - Słuchajcie – ożywił się – nie tak dawno omawialiśmy tutaj bieżące kroki… Pamiętam, że Win opowiadał nam bardzo ciekawe rzeczy o tym, jak jego tygodnik „Tylko My”, wpływa na przeobrażenia umysłów młodzieży wiejskiej, jak karmi ją gołymi cyckami i przekonuje, że to postęp cywilizacyjny…
-
Bo to jest postęp cywilizacyjny – oblizał się Porąbany.
-
A jakże by inaczej – kpiąco wykrzywił usta redaktor Drąg.
-
Pamiętam też, że mówiliśmy o młodych, wykształconych z wielkich miast…
-
Są już pod naszą, że tak powiem, jurysdykcją – sapnął Porąbany.
-
I tak, i nie. Zwracałem wtedy uwagę… - miał wątpliwości Drąg.
-
Wiem, wiem – szybko powiedział Mulat. – Chciałem się tylko upewnić, czy pamiętamy…
-
Nie tylko pamiętamy, lecz wciąż wdrażamy program w życie… - zaśmiał się Salwa.
-
Powiem tak – już mówił Mulat – do tej pory cywilizacje zachodnie ciężko przechodziły przez kryzysy moralne, filozoficzne i ideowe. Wstrząsane wewnętrznymi i zewnętrznymi konfliktami, targane wątpliwościami, doprowadzały do zrywów i buntów młodego pokolenia, tworzyły się barykady, paliły się ulice i płonęły domy, nie mówiąc już o tysiącach zniszczonych na przedmieściach aut… Ale dla nas to nie jest dobra droga. Musimy z niej wyciągnąć wnioski…
-
Jakie? - przerwał Drąg.
-
Ano takie, jak choćby pokojowe kształtowanie postaw i reakcji młodego pokolenia na to, co mu się wydaje, że jest złe. Bo tylko ono wnosi ferment społeczny i polityczny. Starzy mają swoje ogródki działkowe, karty do grania w brydża, a wielu dobrą pozycję zawodową…
-
No, no, nie przesadzałbym – czujnie ingerował Drąg. – Nieustannie monitorujemy w redakcji, co się dzieje ze średnim i starszym pokoleniem…
-
I co? – spytał Salwa.
-
Też może się któregoś dnia wściec…
-
Z powodów socjalnych – powiedział Mulat.
-
Nie tylko – miał wątpliwości Drąg. – Za późno zabraliśmy się do budowania wnętrza tego pokolenia… czy raczej tych pokoleń… bo jest ich kilka…
-
Rozumiem, Raf – znowu przejął ster Mulat. – Musimy to mieć na uwadze. Ale najważniejsze w tej chwili jest to, byśmy pokierowali tą wielką akcją edukacyjną w taki sposób, by młode pokolenie nawet się nie zorientowało, że znajduje się pod naszym wpływem, a kiedy zorientuje się, by uznało, że wybrało najlepszą z możliwych dróg rozwoju. By ono samo uznało, rozumiecie w czym rzecz, by samo uznało – zaakcentował - że stało się awangardą przemian. Musimy mu wmówić, że jest najlepsze z najlepszych i najszczęśliwsze z najszczęśliwszych… Uruchomimy tysiące organizacji, fundacji i instytucji pozarządowych i będziemy w nich realizowali nasz program…
-
Dobry z ciebie cadyk – uśmiechnął się zgryźliwie Porąbany.
-
Nie lepszy od ciebie – odpowiedział mu uśmiechem Mulat. I ciągnął: - Dotychczas zachodnie społeczeństwa przeobrażały swoją mentalność, powtarzam, mentalność, bo ona jest najważniejsza, stanowi bowiem istotę rzeczy, a nie kultura, oświata czy religia osobno, bowiem kultura, oświata i religia, to tylko narzędzia… więc mentalność, jako suma summarum, zbiór doświadczeń, postawa wobec życia…
-
Na religię nie mamy wielkiego wpływu – wtrącił Guz.
-
Mamy, mamy – zripostował Mulat.
-
I to jeszcze jaki – cmoknął Porąbany.
-
My z naszych idei zrobimy religię – wypiął pierś Salwa.
-
Chyba że tak – pokiwał głową Guz.
-
I to będzie religia zwycięska, bo tworzona przez samo społeczeństwo… - kontynuował Mulat - religia postępu i nowej cywilizacji, religia rewolucji… zmienimy pojęcia… nadamy nowy sens starym zwrotom… albo je wywalimy na zbity pysk, w zależności od potrzeb – chciał dodać… na śmietniki historii…, ale powstrzymał się, pamiętając, że historia została wyrzucona już ze słowników postępowej demokracji.
-Jak zrobił to profesor Pszczoła we Wrocławiu – kpiąco rzucił Drąg.
-
Dokładnie – z powagą powiedział Mulat. – Zrobimy dokładnie tak, jak zrobił profesor Pszczoła we Wrocławiu. Mamy swego ministra kultury. Je z naszej ręki. Zaprzęgniemy do naszych działań cały aparat nauki, korpus postępowej wiedzy, naszych znakomitych profesorów, uniwersytety, politechniki, katedry, instytuty, fakultety, wydziały, kierunki… Nastąpi fundamentalna zmiana w świecie wierzeń, obyczajów, zwyczajów, rytuałów… zmieni się cała struktura życia społecznego… - Mulat nabrał powietrza i kontynuował: - Jak powiedział jeden z uczonych, starą cywilizację należy wyrwać z korzeniami z głębin kultury… A na jej miejscu zbudować nowe społeczeństwo… i postawić nowego człowieka…
-
A nie mówiłem, że cadyk – rzucił Porąbany.
Uśmiechnęli się pod wąsami. A Mulat ciągnął:
-
Mamy za sobą potężne zdobycze intelektualne świata, idee twórcze Hegla, Marksa, Nietzschego, Freuda i Webera…
-
Nieźle jedzie – mruknął Porąbany, ale Mulat nie skomentował tego.
-
Z tym gigantycznym zapleczem naukowym - mówił - możemy śmiało i to na szeroką skalę przystąpić do rewolucji kulturalnej. To idealny moment. Zmiana władzy, a zarazem upadek starej, skompromitowanej formacji politycznej. Musimy tej formacji jeszcze bardziej dołożyć, by się już nie podniosła. Szczególnie musimy uderzyć w tego pieprzonego karła, który nam psuje szyki. Walnijmy w niego z wielu armat naraz. Uderzmy powagą, ale i satyrą, śmiechem, chichotem. Odbierzmy mu nimb, którym parafialna Polska wkłada mu na głowę. Okpijmy go, wyszydźmy, znajdźmy polityków w naszym obozie, którzy wyspecjalizują się w robieniu z prezydenta durnia. Dajmy sygnał naszym dziennikarzom, że mogą sobie na nim używać, ile chcą. Niech się nim bawią, żartują, kpią, znęcają. Niech mu nie dają spokoju. W radiu, telewizji i prasie, na konferencjach prasowych i spotkaniach z wyborcami. Niech śmiech zbija go z nóg. Parodia, pamflet i paszkwil, oto nasza broń. Amunicji nam nie brakuje. I wykończymy go. Doprowadźmy do depresji, schizofrenii, albo do innych chorób psychicznych. I gdy się tak stanie, rzucimy hasło, że nie może nami rządzić kaleka, inwalida psychodeliczny. A jak i to nie pomoże, znajdziemy inny sposób, by się go ostatecznie i raz na zawsze pozbyć. Mam nadzieję, że rozumiecie, co mam na myśli…
Fragment powieści Stanisława Srokowskiego „Spisek barbarzyńców”, 2 Kolory, 2015; podtytuły i tekst przygotował Autor.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/255989-tylko-u-nas-fragment-nowej-powiesci-srokowskiego-tajna-narada-redaktorow