Czego można dokonać w ciągu trzech lat? Napisać i wydać powieść? Objechać cały świat? A może nagrać pięć płyt, z których każda stanie się klasykiem? Takie cuda tylko w latach 70.! Dzisiaj niezmiernie rzadko zdarza się, aby zespół wydał album rok po roku, nawet debiutanci są pod tym względem oszczędni.
W siódmej dekadzie XX wieku niczym dziwnym nie był nawet fakt wypuszczania dwóch płyt w tym samym roku. Tak stało się między innymi w przypadku amerykańskiej grupy Kansas, która między rokiem 1974 a 1977 wydała pięć albumów, z których dwa należą do ścisłej czołówki rocka progresywnego. Wówczas ten gatunek jeszcze miał coś ciekawego do zaoferowania i to słychać. Od debiutu, zatytułowanego po prostu „Kansas”, przez „Song for America”, „Masque”, aż do najciekawszych i najbardziej uznanych płyt – „Leftoverture” oraz „Point of Know Return” kapela doskonaliła swoje brzmienie. Charakterystyczną cechą zespołu było wykorzystanie skrzypiec; oprócz tego muzyka grupy powstawała na przecięciu hardrocka i rocka symfonicznego, z charakterystycznym, amerykańskim podejściem do brzmienia. Muzyka Kansas brzmiała bowiem niezwykle przestrzennie i optymistycznie. Nawet, gdy bywała melancholijna, nie dołowała.
I oto zespół zebrał się w oryginalnym składzie. Nie po to, aby nagrać nowy materiał (chociaż, kto wie, co będzie działo się w przyszłości?), ale w celu nakręcenia filmu dokumentalnego, zatytułowanego „Miracles out of Nowhere”, identycznie jak piosenka na albumie „Leftoverture”. Obraz miał premierę na festiwalu filmowym w Santa Barbara, i wydany został 24 marca. Wyreżyserowany przez Charleya Randazzo wraca do lat chwały rzeczonego zespołu, łącząc w sobie „gadające głowy”, czy archiwalne zdjęcia z koncertów. Zebrany na tę okoliczność oryginalny skład Kansas wspomina lata młodości zespołu. Jak pisze portal Variety.com: muzycy opowiadają o sesji nagraniowej, w czasie której w sąsiednim studiu pojawił się John Lennon, o bójce z wokalistą Aerosmith – Stevenem Tylerem, czy pewnym tajemniczym haśle związanym z darmowym piwem.
Film ten ukazał się również w naszym kraju. Można go dostać w dwupłytowym wydawnictwie, w skład którego wchodzi płyta DVD z rzeczonym obrazem oraz składankowa płyta CD.** Dostajemy więc zestaw, w którym jeden krążek jest zbędny, chyba że ktoś zespołu nie zna i poznać go pragnie. Zawiera on jedynie materiał wcześniej już publikowany. Tak się właśnie dzieje w przypadku „Miracles out of Nowhere”. Jedynym novum są krótkie przerywniki słowne, pochodzące z filmu, które zapowiadają bloki utworów. A te ułożone są chronologicznie i pochodzą z pierwszych pięciu albumów (nie licząc singlowej pierwszej dwójki piosenek).
Michał Żarski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/255976-cuda-z-niebytu-film-o-zespole-kansas-recenzja