SAN ANDREAS. Idealna letnia rozwałka. RECENZJA

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Widać, że Hollywood uporało się z traumą 9/11, co pokazuje liczba walących się tutaj co kilka minut wieżowców. „San Andreas” to imponujące wizualnie widowisko, które olśniewa na tyle mocno, że pozwala przymknąć oko na bezczelnie wręcz schematyczny scenariusz i głupawe dialogi. Zaskoczeniem jest tutaj Dwayne „Skała” Johnson, który pokazuje, że nie jest wcale tak fatalnym aktorem jak większość mięśniaków.

Streszczenie tego filmu jest banalnie proste. Twardy jak skała albo były gubernator Kalifornii strażak Ray (Johnson), który służył w Afganistanie zostaje rzucony w sam środek największego trzęsienia ziemi w dziejach ludzkości. Pech chce, że w walącym się San Francisco jest jego córka Blake (Alexandra Daddario), a była żona (Carla Gugino) uwięziona zostaje w wieżowcu w Los Angeles. Jak uratować obie i jeszcze pokazać amerykańskiego ducha, który przezwycięży największy kataklizm? Na dodatek naukowiec o znerwicowanej twarzy Paula Giamatti oznajmia w TV, że pierwsza fala dewastacji San Francisco to nic w porównaniu z tym co natura jeszcze przygotowała biednym Amerykanom.

Film twórcy takich familijnych dziełek jak „Psy i koty: Odwet Kitty” Brada Peytona jest schematyczny do bólu zgrzytających zębów. Po pierwszych kilku scenach wiemy dokładnie jak zostanie rozwiązany wątek każdej z postaci. Do tego dochodzą dialogi, które mogłyby pojawić się w „Team America” twórców „South Park”, będącym parodią takiego rodzaju kina. Tutaj naprawdę powiewa amerykańska flaga, a główny bohater w rytm patetycznej muzyki mówi, że teraz czas na odbudowę miasta. Nie sądziłem, że ktoś tak znakomicie przeniesie mnie w klimat lat 80-tych. A jednak można wszystkie te defekty jakoś przeboleć. „San Andreas” sprawdza się bowiem doskonale jako katastroficzne kino. Przepraszam za banalny slogan, ale ten film naprawdę zapiera dech w piersiach i nie pozwala oderwać wzroku od ekranu. Tsunami w trójwymiarze i wymijający walące się wieżowce helikopter wręcz paraliżują rozmachem.

Nie ma w zasadzie czego w tym filmie analizować. To po prostu cholernie fajna i niezobowiązująca rozrywka na gorące letnie dni, gdzie Johnson pokazuje, że potrafi wiarygodnie uronić łzę, a widzowie trzymają kciuki by bohaterowie wyszli cało z opresji. Nawet kosztem minimalnej oryginalności historii. Cóż, sezon pociągająco odmóżdżających letnich blockubsterów się zaczął!

4/6

Łukasz Adamski

„San Andreas”, reż: Brada Peytona, dystr: Warner Bros

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych