Sto lat temu urodził się ks. Jan Twardowski, wybitny poeta i kaznodzieja

Czytaj więcej 50% taniej
Subskrybuj
Fot. Mariusz Kubik/wikipedia.org/CC BY 2.5
Fot. Mariusz Kubik/wikipedia.org/CC BY 2.5

Przez lata ks. Jan Twardowski miał zwyczaj, że o godzinie trzeciej po południu siadał w przedsionku zakrystii kościoła Wizytek i czekał na tych, którzy chcieli z nim porozmawiać. W setną rocznicę jego urodzin Senat Rzeczypospolitej uhonorował pamięć wybitnego poety.

Uczył on mądrej życzliwości i pokory; uczył wiary i patriotyzmu(…) Niech pogodna, nieraz żartobliwa, życzliwa i mądra liryka warszawskiego kapłana stanie się jednym ze źródeł dumy z narodowej, polskiej kultury

— napisano w przyjętej 21 maja 2015 r. uchwale.

Senat zwrócił się też do uczelni, szkół, organizacji społecznych i mediów z apelem o upowszechnianie twórczości księdza Twardowskiego.

Wybitny poeta, autor ponad 50 książek, świetny kaznodzieja, serdeczny człowiek - ks. Jan Twardowski urodził się 1 czerwca 1915 w Warszawie, zmarł również w stolicy 18 stycznia 2006 r.

Było to ważne miejsce w Warszawie. Tuż obok najruchliwszej stołecznej ulicy - Krakowskiego Przedmieścia, w głębi ogrodu na terenie klasztoru Sióstr Wizytek w drewnianej kapelanii od lat mieszkał ksiądz Jan Twardowski. Młodzi i dorośli czytelnicy zafascynowani jego poezją zawsze chcieli osobiście poznać autora wierszy dyskretnie prowadzących ku Bogu. Jeszcze na kilka tygodni przed ostatnim pobytem w szpitalu ksiądz przyjmował każdego, kto się wdrapał po stromych schodach na pięterko, gdzie miał swą „oazę”: dwa bardzo skromne pokoiki wypełnione ulubionymi przedmiotami - pamiątkami, starymi fotografiami, zegarami i figurkami aniołów, osiołków i ptaków. Ten adres przestał istnieć.

Przez lata ks. Jan Twardowski miał zwyczaj, że o godzinie trzeciej po południu siadał w przedsionku zakrystii kościoła Wizytek i czekał na tych, którzy chcieli z nim porozmawiać.

Przygasnę przy ołtarzu, iskierka po iskierce/ Zostaną tylko buty jak przydeptane serce

— pisał niegdyś w wierszu „Na słomce”.

Kiedy ksiądz Twardowski głosił kazania na Mszach św., u wizytek gromadziły się tłumy. Sam się temu dziwił i mówił „przecież ja tam coś cicho szemrzę przy ołtarzu” a jednak uznawano go za świetnego kaznodzieję. Był serdecznym człowiekiem o niezwykłym poczuciu humoru.

W księgarniach stale znajdują się w sprzedaży jego tomiki poetyckie. Wszystkie to bestsellery. Był najchętniej cytowanym współczesnym autorem. A wers „Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą” znają chyba wszyscy.

Udało się, jakoś wyskoczyło mi z głowy to zdanie

— mówił skromnie ks. Jan i zagadkowo się uśmiechając.

Spotykam je w nekrologach. Często bez mojego nazwiska, ale i tak się cieszę, bo najważniejsze jest to, co napisałem, a nie, że to ja napisałem. Trzeba się pospieszyć z kochaniem innych nie tylko dlatego, że grozi nam rozstanie z kimś bliskim z powodu śmierci, lecz dlatego że ludzie odchodzą od siebie, gdy życie jest w pełnym biegu. Zmieniają partnerów, opuszczają rodziny, skazują bliskich na samotność. Być może dochodzi do tych rozstań, bo właśnie spóźniliśmy się z okazaniem uczuć, nie dość kochaliśmy, nie daliśmy odczuć bliskiej osobie, że jest wyjątkowa

— dodawał.

Bo w życiu najważniejsze jest samo życie. A zaraz potem miłość

— mówił ks. Twardowski.

Naprawdę chodzi o miłość. Pragniemy jej od urodzin po śmierć. Niezależnie, czy jesteśmy młodzieńcami czy ludźmi starszymi, niezależnie od wieku chcemy być kochani i dawać miłość. Różne bywają jej rodzaje: miłość do Boga, młodych zakochanych, matki do dziecka, dziadka do wnuczka, profesora do uczniów. Są nie tylko cierpienia młodego, ale i starego Wertera. Człowiek czułby się oszukany, gdyby miłości nie zaznał. Niektórzy się dziwili, dlaczego stary ksiądz pisze o miłości. Ale to był mój temat. I teraz, gdy piszę już mniej, sam lubię te wiersze czytać

— dodawał z uśmiechem.

Wierszami obdarzał nas od lat. Choć chronologia ich wydawania nie była taka oczywista. W latach 50. sam poeta unikał publikowania wierszy. Twórczość ukrył w sferze prywatności. Po latach odniósł się do tamtej epoki w wierszu „Teraz”:

Ty co świecisz w oczach jak w Ostrej Bramie/ nie zapominaj/ że pisząc wiersze byłem ci wierny/ w czasach Stalina.

Dopiero w roku 1959 dzięki staraniom Jerzego Zawieyskiego ukazał się pierwszy powojenny tomik poety „Wiersze” opublikowany nakładem Wydawnictwa Pallotynów. Potem cenzura zrobiła swoje i przez długie lata utwory księdza nie były oficjalnie publikowane. Kiedy w roku 1970 w Znaku ukazały się „Znaki ufności”, a osiem lat później „Niebieskie okulary”, ks. Jan z humorem to komentował:

Mogę powiedzieć, że jako poeta jestem nastolatkiem

— a był już wtedy dobrze po pięćdziesiątce.

Jan Twardowski urodził się w Warszawie 1 czerwca 1915 roku w rodzinie Jana i Anieli Komderskich. Głęboka pobożność obojga rodziców była wzorem dla czwórki rodzeństwa. Właśnie matka jest jedną z najpiękniejszych postaci w tej poezji. Pojawia się dyskretnie, na moment, ale niesie ze sobą wiele serdecznych uczuć i nostalgiczne wspomnienia:

i widzę wreszcie moją matkę/ w nie spalonym domu/ przyszywa guzik co się gubił stale/ Ile trzeba przejść nieba żeby ją odnaleźć.

Jeden z najbardziej dramatycznych utworów ks. Jana Twardowskiego to wiersz Komańcza, poświęcony uwięzionemu prymasowi Wyszyńskiemu:

Kocham deszcz, który pada czasami w Komańczy/ (…) Krzyże żadne nie krwawią, gdy jest świętość i spokój/ gdy z wygnańcem po cichu drży Polska -/ wszystko proste jak wiersze - brewiarz, lampa i pokój/ drzew warszawskich na niebie gałązka.

Twórczość ks. Twardowskiego to przede wszystkim wielka poezja religijna: wiersze nienarzucające się, a trafiające prosto w serce. Nikt wrażliwiej niż on nie ukazał piękna Ewangelii i dobroci Boga. Nikt delikatniej niż on nie potrafił mówić z niewierzącymi. Ks. Twardowski lubił niewierzących, znajdował właściwy język w rozmowie z nimi. W poezji zapewniał:

nie przyszedłem pana nawracać (…) po prostu usiądę przy panu/ i zwierzę swój sekret/ że ja, ksiądz/ wierzę Panu Bogu jak dziecko.

Ksiądz Jan zawsze chętnie wyjeżdżał na wakacje na wieś. Jako dziecko spędzał je w Druchowie, majątku stryja, potem będąc kapłanem na lato przenosił się do Lipkowa. Przyroda zawsze była jego wielką miłością i stałym tematem wierszy. Ksiądz chętnie czytywał książki przyrodnicze, zbierał zielniki.

Widzę urok szpaka, wilgi, dzikiego królika, szorstkowłosego wyżła. To samo światło pada na ludzi, na koniki polne i świerszcze

— mówił. I pisał, np. w „Suplikacjach”:

Boże po stokroć święty, mocny i uśmiechnięty - /Iżeś stworzył papugę, zaskrońca, zebrę pręgowaną - /kazałeś żyć wiewiórce i hipopotamom -/ teologów łaskoczesz chrabąszcza wąsami -/ dzisiaj, gdy mi tak smutno i duszno, i ciemno -/ uśmiechnij się nade mną.

Przyroda to pamiątka raju

— mówił ks. Jan.

Ludzie sami skazali się na wygnanie z raju. Można powiedzieć, że dziś niszcząc przyrodę w dalszym ciągu opuszczamy raj.

Ostatnie wakacje ks. Jan spędził w podwarszawskim Aninie pod opieką dr Aldony Kraus. Lubił przebywać na słonecznym tarasie i spoglądać na otaczające dom wysokie sosny. Opalony, w dżinsowej koszuli wyglądał niemal młodzieńczo. Przekorny uśmiech i przenikliwe spojrzenie sprawiały, iż trudno było uwierzyć w to, że ma już 90 lat.

Przewlekła młodość, oto co mi się przydarzyło

— mówił ks. Jan.

Wszyscy chcieliśmy niemożliwego, aby dobry ksiądz Twardowski był z nami zawsze

— napisał w kilka dni po śmierci poety pisarz Piotr Wojciechowski.

Tak oczywiście się stać nie mogło. Już ks. Jan nie czeka na pięterku kapelanii na gości, już nie można do niego wpaść na pogawędkę, na podzielenie się nowinami, których zawsze z uwagą wysłuchiwał. U Wizytek już od dziewięciu lat nie ma księdza Twardowskiego.

Ks. Jan Twardowski został pochowany w krypcie zasłużonych w sanktuarium Opatrzności Bożej w Wilanowie. Co by na to powiedział ksiądz Jan, który najbardziej pokochał wiejskie parafie i nie ukrywał, że najlepiej mu było w „kościele z posadzką od pacierzy wytartą i krzywą (…) gdzie modliłem się, żeby nigdy nie być ważnym”.

bzm/PAP

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych