Co zrobić z tym Cronenbergiem, którego filmy wyglądają, jakby zrobione były w tym celu, by taki Žižek wymądrzał się nad nimi w duchu psychoanalityczno-marksistowskim? Nie wiadomo, na ile to przejaw fascynacji dewiacjami, mutacjami i patologiami, a na ile smutna diagnoza współczesności, idącej ślepą uliczką antyestetyki i koszmarów transgresji cielesno-maszynowo-biologicznych. Ostatnio Cronenberg robi filmy trochę bardziej ludzkie i strawne (może poza hermetycznym „Cosmopolis”, którego obejrzenie stanowi nie lada wyzwanie). Reżyser zaskoczył ponownie, debiutując w wieku 72 lat jako powieściopisarz. Niedawno mieliśmy Guillermo Del Toro jako współautora „Wirusa” – czyżby to przejaw jakiegoś literackiego trendu wśród reżyserów?
Ponoć z wiekiem każdy staje się konserwatystą. Chciałbym widzieć w Cronenbergu takiego kryptokonserwatystę, tęskniącego za utraconymi kanonami. Zagubionego jak bohater powieści, który, naszpikowany współczesną filozofią, zastanawia się, „czy naprawdę mógł powiedzieć coś o klasycznym pojęciu sztuki i piękna opartego na harmonii w przeciwieństwie do współczesnych, postindustrialnych, postpsychoanalitycznych teorii opartych na chorobie i dysfunkcyjności”. Czyżby echa tęsknot za normalnością i pięknem u jednego z czołowych jego kontestatorów?
Początkowo powieść wygląda jak satyra na inteligencję filozofującą – oto małżeństwo francuskich lewicujcych filozofów zajmujących się głównie „filozofią konsumpcjonizmu” (jest tu nawet taki kierunek studiów), uprawiająca bezpruderyjny seks ze studentami „zanim to stało się politycznie niepoprawne”, dokonuje demonstracji konsumpcjonizmu w całej krasie. Jak? Oto filozof-mąż najprawdopodobniej zabija i zjada (konsumuje) żonę-filozofkę w ramach jakiegoś artystyczno-filozoficznego performance’u… po czym zwiewa do Japonii, będącej dzisiejszym technokonsumenckim rajem. Jego tropem podąża pewna reporterka, nie wierząca zresztą w istnienie „dziennikarstwa obiektywnego”. Razem z nią rekonstruujemy, co tak naprawdę zaszło i poznajemy historię kochającego się małżeństwa. Dowiadujemy się też, czym różni apotemnofilia od akrotomofilii i czym jest choroba Peyroniego. Sporo tu wątków pobocznych, na przykład historia francuskiego reżysera, który znalazł twórczy azyl w Korei Północnej. Jest wątek chłopaka reporterki, zarażonego chorobą weneryczną… Poznamy całą plejadę osób chorych, upośledzonych czy pełnych różnego rodzaju fobii – jak to u Cronenberga.
Powieść jest też hołdem złożonym „antykonsumenckiej” dekadzie lat sześćdziesiątych. Co rusz natykamy się tu na Sartre’a, Simone de Beauvorouir i inne guru tamtych lat – prawdopodobnie są to idole z czasów młodości autora. Całe szczęście Cronenberg jest też miłośnikiem horroru i… Philipa K. Dicka, inaczej jego twórczość byłaby kompletnie niestrawna – a tak, przełożenie fobii, „antykonsumenckich” obsesji i hipochondrycznych lęków przed chorobą i ułomnością na popkulturowy język thrillera i horroru bywa zabiegiem dość intrygującym.
Z jednej strony mamy zatem lata sześćdziesiąte, z drugiej – olbrzymią rolę pełni w powieści dzisiejszy świat mediów społecznościowych, youtube’a i instagramu, aparatów fotograficznych i kamer internetowych. Wraz z Internetem konsumpcja osiągnęła nowy poziom, gdyż, cytując, „konsumpcjonizm i Internet się ze sobą zlały, mimo że na pewnym poziomie Internet stał się dla nas anatemą, szkodliwą dla dziwnej, introwertycznej i tak uparcie snobistycznej kultury, w której przez lata się rozwijaliśmy”. Internet jako lekarstwo na alienację? Taka internetowa „świadomość zbiorowa” zdaje się jednak niespecjalnie cieszyć autora, który do dotychczasowych lęków przed mutacją genetyczną („Mucha”) czy sprzęgnięciami człowiek-maszyna („eXistenz”) dodał lęk przed rozpuszczeniem się w internetowym roju (tak, wiele miejsca poświęca się tu też owadom, co nie dziwi u reżysera „Muchy” i „Pająka”). Zgoda, że konsumpcjonizm jest niepożądany, ale do worka z tą etykietą wrzuca się różne rzeczy. Roger Scruton, pastwiąc się nad Erichem Frommem z jego sloganem „mieć czy być” odróżnia normalne, ludzkie zamiłowanie do własności i posiadania od neurotycznego konsumpcjonizmu – w tym drugim nie liczy się konkretny obiekt, gdyż podąża się właściwie „byle czego”. Czy pragnienie posiadania rzeczy pięknej czy unikatowej jest godne nagany? Czy w takim razie internauci to konsumenci, czy wręcz przeciwnie, osoby świadome własnych wyborów?
„Skonsumowana” to powieść całkiem wyrafinowana literacko i bardzo „cronenbergowska”, udowadniająca, że autor świetnie radzi sobie ze słowem i metaforycznymi, bardzo „filmowymi” scenami… Plusem jest też to, że autor do swych ułomnych i kalekich bohaterów czuje niemal dickowską empatię i generalnie nie ulega mizantropii. Owszem, jest też momentami dziełkiem dość pretensjonalnym, a chorobliwa fascynacja rozmaitymi dewiacjami nie każdemu się spodoba. „Pożeracze” dzisiejszej lekkostrawnej literackiej papki prawdopodobnie uznają ją za dziełko niesmaczne i po „skonsumowaniu” doznają niestrawności. Postmodernistyczną „podbudowę filozoficzną” trudno brać na serio, a konstatacja „mamy chore czasy” to trochę za mało. Dla miłośników filmowej twórczości autora „Nagiego lunchu” lektura obowiązkowa, dla innych – niekoniecznie.
David Croneberg, Skonsumowana (Consumed). Tłum. Katarzyna Petecka-Jurek. Zysk i S-ka 2015.
3+/6
Sławomir Grabowski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/254051-cronenberg-i-kanibalizm-filozoficzny-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.