Metal chrześcijański jest gatunkiem problematycznym, wzbudzającym żywe dyskusje. Jedni twierdzą, że sama nazwa jest oksymoronem, i kpią z zespołów określających się tym mianem. Inni, zainteresowani takim graniem, popierają łączenie mocnego muzycznego przekazu z biblijnymi tekstami. O ile faktycznie metal ekstremalny, czyli death czy black, w połączeniu z chrześcijańską warstwą liryczną jest dla mnie niczym więcej jak niepotrzebną groteską, tak klasyczne odmiany ciężkiej muzyki – mają sens. Mowa tu przede wszystkim o heavy i doom metalu, z których szczególnie ten drugi, dzięki swojej elegijnej formie i patetycznym melodiom, dobrze łączy się z pozytywnymi ideami religijnymi istniejącymi w tekstach. Wolne, albo bardzo wolne perkusyjne tempa, melodyka utrzymana w molowych tonacjach, hymniczne melodie, naprzemiennie ponury i uroczysty nastrój – to epicka odmiana doom metalu, którą zawdzięczamy szwedzkiemu Candlemass.
Muzyka ta, hermetyczna z powodu ograniczonej liczby środków muzycznego wyrazu, ma jednak swoich wiernych fanów, a motywy chrześcijańskie nie są w niej żadną nowością. Wystarczy by wymienić rzeczony już Candlemass z utworem „Samarithan” czy albumem koncepcyjnym zatytułowanym „Tales of Creation”. Jednak Szwedów zespołem chrześcijańskim nazwać by nie można. Z kolei pewnych następców kapeli, jak maltański Forsaken, czy omawiany właśnie amerykański Crypt Sermon, można z czystym sumieniem w ten sposób zaszufladkować.
Zespół to młody, powstały zaledwie dwa lata temu w Filadelfii, a już może poszczycić się debiutanckim albumem zatytułowanym „Out of the Garden”. Dla fanów epickiego doommetalowego grania stanowić musi pozycję wartościową, bo – po pierwsze – rocznie ukazuje się w tym gatunku niewiele płyt, a – po drugie – wydawnictwo to jest nadzwyczaj udane. Oczywistą rzeczą jest fakt, że prochu tu nie wymyślono, „Wygnanie z raju” jest płytą realizującą tę wizję muzyki, która doskonale znana jest słuchaczom Candlemass czy Solitude Aeturnus. Zagrana jest za to na tyle sprawnie i z polotem, że słucha się jej z przyjemnością. I o to tutaj chodzi, bo w końcu mówimy o klasycznym metalu, a nie o jakichś hipsterskich wynalazkach, których o zdrowych zmysłach słuchać się nie da. Nie będzie więc niespodzianką, że na „Out of the Garden” słyszymy siedem utworów, dość długich, w których dominują rasowo, mocno brzmiące patetyczne riffy gitar, gdzieniegdzie przetykane akustycznymi introdukcjami, które kreują specyficzną, uroczystą, quasi-barokową atmosferę.
Każdy z nich opowiada osobną, opartą na Biblii, historię, która dodatkowo opatrzona jest w książeczce ryciną Gustawa Dore’a. Jak widać, zespół zadbał o spójność swojego przekazu, który bardzo udanie łączy słowo, dźwięk i obraz: na okładce widzimy dumnego krzyżowca. Udane są również wokale Brooksa Wilsona, który – jak w to w epickim doom metalu powinno być – nie ryczy, nie wrzeszczy, ale śpiewa. Jego mocny, ale melodyjny głos i dodaje ekspresji, i ubarwia muzykę dodatkowymi ciekawymi melodiami, często bazującymi na orientalnych skalach. Te bliskowschodnie harmonie słyszymy również w gitarowych solówkach. Religia w muzyce popularnej, jeżeli już się pojawia, jest przedmiotem drwin, albo ulega banalizacji, sprowadzając się do wykrzykiwania „Chrześcijan tańczy, tańczy, tańczy”. Crypt Sermon na „Out of the Garden” uniknął trywializmów, ponieważ sama muzyczna forma, jaką jest doom metal, stawia zespół na absolutnym pograniczu popkultury.
Dla przeciętnego odbiorcy zasłuchanego w Arkę Noego czy Luxtorpedę utwory Amerykanów będą zbyt wymagające: są długie, operują melodiami, nie melodyjkami, a wizja chrześcijaństwa, jaka się w nich pojawia, bardziej pasuje do przedsoborowia, niż do ekumenicznej wizji, w której wszyscy klaszczą dla Jezusa. Smutek, melancholia, powaga – to nastroje dziś niemodne, a taką właśnie estetyczną wizję, zamiast dzisiejszej wesołkowatości i tańcującej czy rapującej głupoty twórców kato-rocka, proponuje Crypt Sermon.
4/5
Michał Żarski Crypt Sermon. Out of the Garden, Dark Decent Records 2015.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/254047-crypt-sermon-chrzescijanskie-ciezkie-granie-recenzja