Adam Strug jest obecny na scenie od ćwierćwiecza, ale pierwszą płytę z repertuarem autorskim wydał 4 lata temu. Co nie znaczy, że wcześniej próżnował - ocalał od zapomnienia muzykę ludową. Także i dziś nie zasypuje gruszek w popiele. Dopiero co ukazało się "Requiem ludowe" - efekt jego współpracy z grupą Kwadrofonik, a już za kilka dni wychodzi jego kolejny solowy krążek. Artysta wykroił dla mnie chwilkę tuż przed spotkaniami śpiewaczymi, które prowadzi.
Paweł Tryba: Kiedy rozmawialiśmy dwa lata temu powiedziałeś mi, że płyty nagrywasz z rzadka, bo nie jesteś zadowolony z rejestracji swojego głosu. Od tego czasu jednak wyszły dwie kolejne płyty sygnowane Twoim nazwiskiem, a za parę dni wyjdzie następna.
Adam Strug: Z własnego głosu jestem - i owszem - bardzo zadowolony. Przed rejestracją własnych piosenek powstrzymywało mnie przede wszystkim wykonywanie muzyki tradycyjnej, któremu oddawałem się bez reszty. Nie ukrywam, że do wyjścia do ludzi z autorskim repertuarem zmusiły mnie względy, powiedzmy, merkantylne.
Twierdzisz, że do muzyki tradycyjnej należy podchodzić z należną czcią i wystrzegać się przeróbek.
Bardziej z szacunkiem niż z czcią. Muzyka jako żywo Bogiem nie jest. Natomiast szacunek jej się należy, bo spełnia rolę podobną do tej, jaką w naszym życiu odgrywa język. To uroczysta forma mowy, w której wyrażają się istotne treści doświadczenia indywidualnego i zbiorowego, także treści religijne. W związku z tym muzyka jest sprawą śmiertelnie poważną. Platon mówi: "Gdy umiera muzyka - umiera i państwo.". Kiedyś myślałem, że to przesada, ale jednak nie. Jeśli miarą sił żywotnych narodu są jego pieśni, to my Polacy praktycznie nie jesteśmy już wspólnotą – ani narodową, ani kulturową. Nie podoba mi się sytuacja, gdy przychodzi jakiś młodzieniec czy pannica, słyszą z ludowej muzyki trzy dźwięki na krzyż i od razu nagrywają płytę, wtłaczając ją jeszcze w jakieś inne ramy - jazzowe, lub rockowe. Dla mnie to przejaw niedojrzałości. Zaraz podniosą się głosy: "No a Chopin, no a Szymanowski?". Dobrze, Chopinowi wolno. Ale co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie!
Zapytam więc przekornie: no a Kwadrofonik?
Poznałem Bartka Wąsika (pianista, lider Kwadrofonika - przyp. PT) kilka lat temu przez wspólnych znajomych. Od początku spodobały mi się jego harmonizacje, uważam wręcz, że w nim materializuje się współczesna muzyka polska w wydaniu filharmonicznym. Bartek ma biegłość w muzyce klasycznej, romantycznej, późniejszych epokach, a jednocześnie jest nieodrodnym dzieckiem muzycznej współczesności. On naprawdę zna się na muzyce pop, o której ja nie mam zielonego pojęcia. W obu obszarach porusza się z równą łatwością. A muzyka naprawdę jest świadectwem swoich czasów. Dlatego straciłem z Bartkiem muzyczną cnotę wplatając repertuar tradycyjny w jego – zewnętrzne przecież – dzieło. Bo to są naprawdę piękne rzeczy. To ten rodzaj adaptacji, kiedy nie tylko wstydu nie ma, ale w dodatku powstała cudowna muzyka. Proszę zwrócić uwagę choćby na finał "Requiem ludowego" - "Wieczność".
W "Wieczności" słyszymy sygnał nie odebranego telefonu. Co ma on symbolizować?
Każdy z nas miał zapewne takie doświadczenie, kiedy odruchowo wybierał numer telefonu osoby niedawno zmarłej. Albo dzwonił do kogoś o kim nie wiedział, że umarł. To bardzo przejmujące momenty. Musiałem kiedyś zagospodarować rzeczy po zmarłym. To był bardzo aktywny, przedsiębiorczy człowiek. Na stole leżał jego telefon. W trakcie mojej wizyty, trwającej kilkanaście godzin, dzwonek odzywał się wielokrotnie. Stąd sygnał w "Requiem".
Jaki był Twój udział w pracy koncepcyjnej?
Znikomy. To w całości dzieło Kwadrofonika. Poprosili mnie o kilkanaście pieśni i z nich wyekstrahowali to, co słychać. Pełnię w "Requiem Ludowym" rolę drugoplanową, choć siłą rzeczy jestem frontmanem - ale taka jest dola śpiewaka.
Skąd pomysł na użycie chóru dziecięcego w "Alfabecie"?
Bartek oprócz koncertowania, parał się niegdyś nauczaniem. Spotkał na swojej nauczycielskiej drodze grupę dzieci, które zaprosił do współpracy.
"Requiem" jest pięknie wydane, przypomina mi rytuał pogrzebowy.
Inni mówią o modlitewniku. Słyszałem wiele pochlebnych głosów o stronie graficznej. Dzięki temu mamy dzieło skończone pod każdym względem, dopracowane w szczegółach. A mam wrażenie, że w Polsce nie poświęca się szczegółom należytej uwagi. Za oprawę odpowiada studio graficzne Temperówka.
To drugie requiem które nagrałeś. Poprzednie, "Requiem polskie" zespołu Monodia, ukazało się w pierwszą rocznicę tragedii smoleńskiej.
Tak, wtedy też pomysł nie wyszedł ode mnie. Janusz Prusinowski, nasz środowiskowy czołg, uparł się żeby z tej okazji coś nagrać. Zespół istniał od trzech miesięcy, w tej sytuacji płyt się nie nagrywa, ale jak Janusz się uprze, to na swoim postawi. Monodia liczyła wtedy ośmiu, dziś dziewięciu członków. Wykonujemy repertuar tradycyjny a capella, czasem z towarzyszeniem instrumentów z epoki - klawesynu, fisharmonii. W przypadku pieśni polskiego baroku sięgamy rzecz jasna po lirę korbową. Specjalizujemy się w pieśniach nabożnych, ale mamy też ciekawy repertuar świecki - pieśni Kurpiowszczyzny Zielonej.
Ty i Janusz Prusinowski zaczynaliście muzyczną karierę w Bractwie Ubogich. Z tego zespołu wyrosło prężne środowisko piewców tradycji!
Ta grupa była dla nas ważna, jak to dla młodych ludzi. I tak jak w przypadku większości młodych grup bywa, po trzech latach spędzonych razem, głównie w aucie, mieliśmy dość swojego towarzystwa i każdy poszedł w inna stronę. Ciekawe jest to, że zaczynaliśmy od wspólnego mianownika, a teraz każdy na własne konto tworzy zupełnie inna muzykę. Co innego robi Janusz Prusinowski, co innego Witold Broda, Jacek Hałas, Hanajowie i ja. Ale tak to z rodzajem ludzkim bywa. Cytując Von Triera: rządzi chaos. Mogę natomiast śmiało powiedzieć, że Bractwo odegrało ważną rolę w krzewieniu muzyki polskiej. I mam na myśli muzykę polską, a nie wykonywaną w Polsce - taką, która posługuje się naszym idiomem muzycznym. Byliśmy gromadą tak silnych indywidualności, że coś z tego musiało wyjść. Było dla mnie od początku jasne, że kluczową rolę odegra Janusz - świetny muzyk, który łączy upór z wielką pracowitością i takimż talentem. Parł jak wół do przodu i otwierał kolejne drzwi. Mi na przykład tej cechy brakuje, ale moja rola była inna. Moją rolą w tym środowisku jest dbanie o pieśni sakralne. Tak to już jest, że muzyka narodowa jest efektem zderzenia brzmień plemiennych z tymi przyniesionymi przez cywilizację łacińską. Za mój skromny wkład w odświeżanie tradycji uznaję to, że nasza rodzima muzyka sakralna wraca do sal koncertowych i wydawnictw. Co z początku wcale nie było takie oczywiste, dawniej nie powiem kto i gdzie klepał mnie po plecach i mówił “jacy to jesteśmy awangardowi, śpiewamy maryjne piosenki!” Owszem, śpiewamy! Bo to piękne rzeczy, barokowe albo jeszcze wcześniejsze. A jest jeszcze bogactwo pieśni ludowych, przekazywanych wyłącznie w tradycji ustnej.
Tymczasem Ty idziesz do przodu, za kilka dni wyjdzie Twoja trzecia autorska płyta.
Będzie zatytułowana "Mysz". Pojawi się w sprzedaży 12go maja, a 16go gramy w Łazienkach w ramach Nocy Muzeów koncert promocyjny. Skład instrumentalny ten sam co przy okazji płyty "Adieu" z małym wyjątkiem - na kontrabasie Marcina Pospieszalskiego zastąpi Marcin Lamch, a niespodzianką będzie udział producenta płyty - Wojciecha Waglewskiego, który zaśpiewa w jednym z utworów i przez cały koncert grać będzie na gitarze.
Kilka dni temu Waglewski powiedział w wywiadzie dla "Wyborczej", że powinniśmy się szczycić i promować to, co unikalne, a w Polsce nikt nie śpiewa tak jak Ty.
Wojtek jest dla mnie bardzo miły, już nieraz dawał wyraz swojej sympatii dla mojej twórczości w audycjach radiowych. Takie dowody uznania cieszą, kompletnie nie wiem co na nie odpowiedzieć (śmiech).
Czego możemy się spodziewać po "Myszy"?
To będzie dziesięć piosenek o różnych odcieniach miłości, ale w ujęciu człowieka już doświadczonego. Podmiot liryczny to człowiek pozbawiony złudzeń i wobec siebie, i wobec świata, nie wierzący że w jego życiu coś jeszcze zaiskrzy, a tymczasem - niespodzianka! Afekt i jego konsekwencja - miłość - mogą przyjść z najmniej spodziewanej strony. Miłość będzie tu opisana we wszystkich stanach skupienia, bo niejedno przecież ma imię. Teksty w połowie są moje, w połowie polskich poetów. Tylko tytułowa "Mysz" to wiersz Vachela Lindsaya w tłumaczeniu Roberta Stillera. Muzyka w całości mojego autorstwa, wydawcą jest Universal Polska.
Już przy okazji promocji płyty "Strug Leśmian Soyka" stwierdziłeś, że żeby dobrze śpiewać trzeba być po czterdziestce i mieć wielokrotnie złamane serce.
Coś w tym jest. Śpiewak jest jak wino. Słucham dużo śpiewaków ze Środkowego Wschodu. Bywają młodzieńcy, którzy śpiewają fenomenalne, ale dopiero w głosie starych da się rozpoznać czym to jest, o co w tej muzyce chodzi. Najlepszym przykładem jest dla mnie Ibrahim Tatlises - pół-Kurd, pół-Arab - wielka gwiazda w Turcji, a przy okazji aktor ichnich telenowel. Świetnie łączył repertuar ludowy z popem, dysponował niesamowitym wokalem. Po tym, jak w 2011tym roku postrzelono go w głowę i doznał paraliżu jego aktywność zawodowa jest już przerwana. Ale nadal jest w Turcji wielbiony. Najlepiej to widać kiedy w jakiejś tureckiej wersji Idola młodzi śpiewacy wręcz mu nadskakują, a on łaskawie aprobuje ich popisy bądź nie. Tak już jest, że młody śpiewak, choćby najpiękniej śpiewający, nie ma o czym śpiewać. To jak z pisaniem wierszy. Młody człowiek pisać może najwyżej o nieuprawnionym młodzieńczym entuzjazmie. Który owszem, jest uroczy, ale muzyka i literatura to coś więcej.
Dziękuję za rozmowę!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/254044-adam-strug-spiewacy-sa-jak-wino-wywiad
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.