WHIPLASH już na DVD. Krew na talerzu. RECENZJA

Niezależny „Whiplash” to jeden z największych zaskoczeń tego sezonu filmowego. Niezależna produkcja dostała aż Oscary (aktor drugoplanowy, montaż i dźwięk) i pochwalne głosy większości krytyków na świecie. Mnie film jednak rozczarował mimo ciekawej konstrukcji i świetnej roli J.K Simonsa.

Opowieść o młodym i chorobliwie ambitnym perkusiście Andrew (Miles Teller), który pragnie zostać jednym z najlepszych muzyków jazzowych na świecie oraz jego nauczycielu Fletcherze (Simmons) to od pierwszej do ostatniej minuty elektryzujący i (dosłownie) krwawy pojedynek. Damien Chazelle konstruuje go jak jazzowy utwór ze zwolnieniami, przyspieszeniami, pauzami i niespodziewanymi twistami, które mają prowadzić do ostatecznej harmonii.

Taka narracja może się podobać z uwagi na jej nietuzinkowość. Problem zaczyna się, gdy wejdziemy w głębiej w relacje bohaterów. Zarówno uczeń i mistrz mają zwichrowane osobowości. Andrew za wszelką cenę pragnie być niczym Charlie Parker, serio wierząc w to, że będzie najlepszym na świecie perkusistą. Natomiast Fletcher to sadystyczny nauczyciel przechodzący płynnie od ojcowskiej troski do barbarzyńskiego dociskania podopiecznych. Chazelle stara się zniunasować nauczyciela, pokazując go zarówno w szaleńczej psychozie, jak i momencie załamania z powodu informacji o śmierci poprzedniego wychowanka. Udaje mu się to połowicznie. J.K. Simmons ma potencjał by pokazać cały wachlarz emocjonalny swojej postaci jak Robert Duvall w „Sędzia” ( szkoda, że Oscar nie powędrował do niego). Zabrakło jednak w filmie dwóch, trzech scen, które by zbalansowały jego pełne furii i wymyślnych przekleństw wybuchy. Ostatecznie w głowie widza zostaje nowa wersja groteskowego sierżanta Hartmana z „Full Metal Jacket” Kubricka.**

Spory niedosyt pozostawia postać Andrew. Rozumiem, że chłopak jest diabelnie ambitny i nie może znieść, iż sportowe sukcesy jego brata są bardziej podziwiane przy rodzinnym stole niż jego talent muzyczny. Chorobliwa ambicja zawodowa nie pozwala mu też budować relacji z otoczeniem i dziewczyną. Czy jednak jest on na tyle zaprogramowany na sukces artystyczny, że nie ma żadnych rozterek emocjonalnych? Razi też starcie muzycznych subtelności narracyjnych z prostym i zbyt banalnym (notabene bardzo protestanckim) przesłaniem, mówiącym że tylko mordercza praca czyni mistrza. Nie jest to fałszywa teza, ale jazz to równie często „freestyle”, spontaniczna zabawa, miszmasz muzyczny, który tworzy geniuszy w zadymionych nocnych klubach. W „Whiplash” nie ma żadnej radości sztuki, która tutaj jest wytworem inżynierów. Zamiast celebrowania muzyki mamy za to wylaną z palców perkusisty krew na talerzu i krzyk sierżanta Fletchera.

A przesłanie? Uzbrój się po zęby i walcz. Innymi słowy załóż „Full metal jacket”.

3/6

Łukasz Adamski

„Whiplash”, reż: Damien Chazelle, dystr: UIP

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.