TNarażę się bardzo amatorom popkultury. Nigdy nie podzielałem
egzaltacji Jamesem Bondem. Oczywiście bawiła mnie rozkoszna przewidywalność tych filmów.
Ale jak długo może trwać zabawa powiedzonkiem „My
name is Bond. James Bond”? Nie brało mnie też gadżeciarstwo —
z pewnymi wyjątkami: postać zwana Szczękami, w istocie kolejny
gadżet, była naprawdę perełką.
Doceniałem smaczki z czasów zimnej wojny, urok owocu zakazanego
przez komunistyczną cenzurę. Ale niewiele więcej — ciąg
starć o zawsze przewidywalnym końcu to dla mnie kwintesencja
słabości kina akcji jako gatunku. Tłum Bondów to zaś nieco tylko
lepsi wujowie takich chodzących koszmarów jak Van Damme,
Lundgren czy najstraszniejszy z nich wszystkich Steven Seagal.
Ciągle słyszałem o osobistym uroku kolejnych Bondów. Ale
choć lubię Seana Connery’ego, który z pewnością był najlepszym
Bondem, jakoś nie potrafiłem się zżyć z facetem, który robił zawsze
to samo, mechanicznie wygrywał, mechanicznie unikał zagrożeń
i mechanicznie uwodził kobiety. No, jeszcze mechanicznie zabijał.
To ostatnie było dla mnie problemem łagodzonym przez coś,
co nazywane bywa filmową konfekcją.** Twórcy filmów zwykle
próbują sobie poradzić z problemem bohaterów, którzy zabijają.
Albo ci bohaterowie mają wyrzuty sumienia, albo są na rozmaity
sposób usprawiedliwiani. Tu wystarczyła logika profesji: kto
nie przyklaśnie, kiedy chroniący świat agent uśmierca eksponentów
komunizmu, albo chcących zniszczyć świat psycholi?
Co zabawne, Bondami delektowali się także ludzie niegarnący
się do przemocy w kulturze. To coś jak zabawa w polowanie
praktykowane przez postaci poza tym o gołębim sercu.
Wszystko ma jednak granice. Włączyłem ostatnio „Casino Royale”
z Danielem Craigiem. W ciągu pierwszych kilku minut jakiegoś
młodego faceta ów nowy Bond najpierw dusił, w końcu utopił
w zlewie**. Zaraz potem zastrzelił innego faceta, który był mocodawcą
tego pierwszego. Obaj zdradzili tajemnice, profesja Bonda
polega na ich likwidowaniu, więc wszystko niby w porządku.
Uderzyło mnie naturalistyczne okrucieństwo tych sekwencji,
tak inne od romantycznego baletu dawnych filmów o zabijaniu.
Przestałem oglądać.
W recenzji przeczytałem, że w Bondzie Craiga „jest mniej czarusia, a więcej chama. To zimny drań zabijający bez skrupułów”. Wprawdzie nie pamiętam skrupułów u dawniejszych Bondów, ale zniknięcie romantycznego baletu rodzi pytanie: co ma nas bawić w Bondzie? Naga przemoc? To wolę już Brudnego Harry’ego Clinta Eastwooda: on też zabija łatwo, ale ma przynajmniej poczucie misji.
Łukasza Adamskiego proszę o wybaczenie.
Piotr Zaremba (wSieci)
Prezydent urządził mi piekło – wstrząsająca relacja Wojciecha Sumlińskiego, dziennikarza, który rzucił wyzwanie Komorowskiemu, a także Jarosław Kaczyński, prezes Prawa i Sprawiedliwości mówi w wywiadzie z braćmi Karnowskimi - Udał się nam Duda, o sytuacji w TVP – czyli jak prezes Braun oddał pracowników w leasing, a także kataklizm w Nepalu – relacja podróżniczki, która wybrała się na trekking w Himalaje. W numerze ponadto dobra rada na majową imprezę – sposób na danie szybkie i genialne. Największy konserwatywny tygodnik opinii w Polsce w sprzedaży od 4 maja br.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/254008-zaremba-we-wsieci-bond-w-roli-chama
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.