Andrzej Pilipiuk po latach wrócił do cyklu „Oko jelenia” i jest to powrót udany. Tym razem przenosi nas w czasy smuty narodowej – koniec roku 1864 i klęska Powstania Styczniowego. Trafia tam jeden z bohaterów powieści, a wraz z nim zwiedzamy dworki szlacheckie, lasy, wsie i miasta. Odwiedzimy Lublin, gdzie najszlachetniejszym elementem są żydowscy kupcy z „dolnego miasta” i nastawiona antyrosyjsko młodzież z „górnego”, która poza knuciem spisków ciężko pracuje od świtu do nocy na własne utrzymanie.
Dobrze zostało oddane poczucie narodowej klęski, dobrze też pokazana niechęć chłopstwa do „pańskich spraw”, czyli walki o niepodległość. Mimochodem wpisuje się Pilipiuk w dyskusję na temat sensu powstania (tego i innych) – być może jego klęska spowodowana była złym wyczuciem koniunktury, teraz zostaje żmudna „praca u podstaw” i czekanie na kolejną, dogodną okazję. Ale z drugiej strony „powstanie nie upadło z braku ludzi – chłopów naokoło tyle, że cepami by tę moskiewską swołocz zatłukli. Powstanie upadło z braku ducha”, mówi jeden z powieściowych bohaterów. Za to pochwała „polskiej myśli technicznej” w postaci „piekielnych machin”, czyli broni przypominającej wyrzutnię rakiet tudzież pomysł urządzenia przechwytującego komunikację telegraficzną wygląda bardzo „pozytywistycznie” z ducha – pomyślunek jest równie ważny jak odwaga na polu bitwy.
Pilipiuk nie idealizuje nadmiernie przeszłości – w porównaniu ze współczesnością epoki poprzednie to bród, smród i ubóstwo, kiedy to każda trochę poważniejsza choroba oznaczała wyrok śmierci. Ale też większa była „przestrzeń wolności”, ludzie mieli poczucie sacrum i nie lękali się śmierci. Nie było sztucznego przedłużania dzieciństwa, nie było też bezrobocia… Naturalna była praca chorych, kalek i dzieci. Nie było traumy totalitaryzmów, swastyka była symbolem szczęścia, a Adolf popularnym imieniem męskim. Ówczesny świat był bardziej niewinny, łatwiej było konspirować i ukryć się przed „systemem”. Był też mniej barbarzyński pod względem obyczajów, ludzie z XIX wieku przerażeni byliby naszym „zdziczeniem”. Każda epoka ma swój nowotwór, zauważa jeden z bohaterów – co wynika albo z grzechu pierworodnego, albo z niedoskonałości natury ludzkiej.
Dobrze odrobionej lekcji historii towarzyszy ponownie dezynwoltura w traktowaniu fantastyki – gadżety sci-fi są tu wybitnie pretekstowe, by usprawiedliwić przenoszenie w czasie bohaterów tudzież ich wskrzeszanie w innych epokach. Fantastycznym ułatwieniem fabularnym są „scalaki” w głowie z zapisem świadomości, których, rzecz jasna, nie dotyczy śmierć ciała nosiciela… Bohater z XXI wieku wyposażony w „naszą” mentalność obserwuje inny świat z lękiem i fascynacją, choć mimo wszystko podejrzanie łatwo się w nim odnajduje. Fantastyczna „technologia” jest tu najsłabszym ogniwem, lepiej potraktowana została historia i archeologia, rekonstrukcja realiów dawnych epok nie ograniczona do polityki i konfliktów zbrojnych. Nie wiem, skąd autor zaczerpnął kresowy zwyczaj polegający na tym, że dziewczyny dawały do całowania obnażoną pierś idącym do boju chłopakom, niekoniecznie narzeczonym… Albo wystylizowany (?) na autentyczny fragment artykułu jakiegoś ówczesnego „higienisty” (eugenika), który pięknie argumentuje, że skoro superzdolne, genialne dzieci są zazwyczaj kiepskiego zdrowia, należy je… celowo opóźniać w nauce, bo inaczej nie będą się – fizycznie – rozwijać!
Wątkowi toczącemu się współcześnie towarzyszy więcej humoru – przerysowani mafiosi-przedsiębiorcy są żywcem wzięci z komedii kryminalnej. Jest też sporo szlachetnej, choć „młodzieżowej” moralistyki – główny bohater nie pasuje do XXI wieku, gdyż jest „pozbawiony cynizmu”, dopiero w innych czasach znajduje ludzi podobnych sobie. Przedsiębiorca z XXI wieku musi się wspierać mafią i sam zachowuje się jak mafioso, a dawni kupcy hanzeatyccy czy żydowscy są o niebo bardziej szlachetni. Wątek miłosny też jest tu jakiś „niedzisiejszy”, może aż nazbyt szlachetny czy „honorowy”… Ale w czasach, gdy „rząd dusz” dzierżą jacyś Greyowie i Cullenowie… właściwie czemu nie?
Pilipiuk stworzył barwną, „przygodową” historię, w której jest miejsce na pojedynki, ucieczkę przed prześladowcami i odrobinę romansu. Owszem, można się zżymać, że jest to nazbyt konwencjonalne, postacie są nadmiernie uproszczone a podlanie fabuły sosem sci-fi niepotrzebne. Najciekawsze jest tu jednak pokazanie zwykłej, ale niezwykłej codzienności – dziewiętnasty wiek w Królestwie Polskim jest odległy od nas niemal jak inna planeta i powoli ginie w niepamięci.
Wbrew temu, co jest napisane na okładce, „Sowie zwierciadło” nie musi być definitywnym zamknięciem cyklu i nie zdziwię się, jeśli za jakiś czas znów poczytamy o przygodach Marka, Staszka i Heli.
4/6
Andrzej Pilipiuk, Sowie zwierciadło (Oko Jelenia T. 7). Fabryka Słów, Lublin 2015.
Sławomir Grabowski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/253998-sowie-zwierciadlo-powstancy-do-roboty-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.