TYLKO U NAS fragment wspomnień basisty GUNS N' ROSES

Zbuntowany dwudziestoletni punk wyjeżdża z rodzinnego Seattle, aby uciec przed heroinowym piekłem. Ląduje na ulicach Los Angeles, miasta rozpusty i rock’n’rolla. Odpowiada na ogłoszenie tajemniczego Slasha i niespodziewanie dla samego siebie staje się częścią muzycznej legendy… Zaczyna się era Guns N’ Roses.

Duff McKagan nie pisze uładzonej autobiografii. Serwuje nam soczystą historię o twardej szkole życia, którą z powodzeniem ukończyć mogło niewielu. Przewijają się w niej opowieści o trudnej przyjaźni ze Scottem Weilandem ze Stone Temple Pilots czy zadziwiającym spotkaniu z Kurtem Cobainem w przededniu jego śmierci. McKagan mówi o swoich przygodach bez ogródek – jego chlebem powszednim były narkotyki, alkohol, burzliwe życie erotyczne… ale także surowa muzyka i światowe uznanie prowadzące do ostrych tarć wewnątrz Guns N’ Roses. Czy tego szukał? I co odkrył na końcu tej drogi?


Po powrocie do L.A. zaszyliśmy się w swoich domach. Prywatność pozwalała nam bez skrępowania oddawać się rozpuście. Mimo że mój związek z Mandy w dalszym ciągu się sypał, udało mi się trochę odpocząć po chicagowskich ekscesach. Od czasu do czasu wybierałem się na przejażdżki rowerem górskim, aby zachować pozory utrzymywania kondycji. Wyprowadzałem też Chloe na spacery. Starałem się nie pić zbyt dużo i bardzo rzadko zażywałem kokainę i pigułki. Sporadycznie spotykałem się ze Slashem, ale atmosfera w jego domu stawała się coraz bardziej ponura. Pewnego dnia pokazał mi stos zdjęć zrobionych polaroidem.

-Duff, popatrz na to – powiedział. – To jeden z tych robaków z Marsa, o których ci mówiłem. Przenikają do mojego domu i bez przerwy mnie obserwują.

Oczywiście na zdjęciach nic nie było. Ale on dalej przeglądał cały stos i wskazywał palcem.

-Widzisz? Tutaj jest kolejny, o, tam w rogu!

Steven również odrobinę wariował. Kupił dom tylko trzy przecznice ode mnie, więc mogłem częściej go sprawdzać; w praktyce wyglądało to tak, że po prostu bezradnie patrzyłem, jak pogłębia się jego uzależnienie od cracku i heroiny. Było źle i wyglądało na to, że nie jest w stanie się już zatrzymać. Gdy dowiedziałem się, gdzie mieszka jego diler, udałem się do domu typa z dubeltówką. Rzecz jasna pijany. Czekałem na niego i miałem zamiar pogrozić mu, żeby przestał dostarczać Steviemu to, co go zabijało. Na szczęście facet nigdy się nie pojawił – na szczęście dla niego, oczywiście, ale także dla mnie. W październiku 1989 roku otrzymaliśmy ofertę od The Rolling Stones – mieliśmy zagrać jako ich support podczas czterech koncertów w Coliseum. To było jak wielki strzał w ramię – choć to pewnie niezbyt fortunne porównanie, biorąc pod uwagę przygotowania do występów.

Mick Jagger we własnej osobie wynegocjował z nami warunki występów i zadbał o wszystkie detale. Nie mieliśmy do czynienia z prawnikiem czy agentem Stonesów ani z nikim takim. Oczywiście myśleliśmy, że będziemy do tego zmuszeni. Nie. Był tylko Mick. Mówiliśmy, że chcemy tyle a tyle za koncert, na co odpowiadał: „Nie, dostaniecie tyle”.

Mimo pracy, jaką musieliśmy wykonać w ramach przygotowań, Slash i Steven nie zrobili nic, aby ograniczyć ćpanie, a Izzy wrócił do zażywania heroiny. Czasami narkotyki były dla nich ważniejsze niż próby. Często się na nie spóźniali albo wychodzili wcześniej – jeśli w ogóle na nie docierali. Nigdy jednak nie rozmawialiśmy na ten temat. Nigdy nie byliśmy dobrzy w komunikacji, szczególnie jeśli w grę wchodziła konfrontacja. Gdyby wtedy udało nam się to zmienić, historia GN’R pewnie potoczyłaby się inaczej.

Kiedy koncerty były coraz bliżej, w „Los Angeles Timesie” ukazał się na nasz temat obszerny artykuł, według którego właśnie demonstrowaliśmy, co do nas należy i detronizowaliśmy starą gwardię. Jest jedna rzecz, która nie uda się żadnemu zespołowi – detronizacja pierdolonych The Rolling Stones. Taka była prawda, bez względu na naszą ówczesną pozycję. Bardzo się stresowałem, że mamy z nimi grać, będąc w nieszczególnej formie. Artykuł w „Timesie” wydał mi się złym omenem. W późniejszym okresie życia, gdy angażowałem się w różne przedsięwzięcia, byłem już bardziej skłonny do słuchania własnej intuicji, ale wtedy chodziło przecież o otwieranie koncertów najlepszego zespołu na świecie.

W czasie występów wszystko zlewało się w jedno, tak byłem podekscytowany. Sekcją dętą, która grała z nami kilka kawałków, znów zajął się Matt. Był studentem-nauczycielem . Wieczorami, przed koncertami, przyjeżdżał do hotelu, w którym mieszkaliśmy, ubierał się, siedział chwilę w pokoju gościnnym i jechał do Coliseum w jednej z naszych furgonetek, aby przygotować się do występu przed dziesiątkami tysięcy ludzi; mówił nam, że w ciągu dnia widział w szkole dzieciaki z wyciętymi na ramionach napisami: „GN’R”. W tamtym okresie nasza popularność dziwiła nie tylko nas, ale i ludzi z naszego otoczenia.

Stonesi byli świetnymi gospodarzami – porywali wszystkich naszych gości, rozwalali całą scenę. Zaprosiłem na koncerty moją mamę. Podczas pobytu w mieście zauważyła, że pomiędzy mną i Mandy coś jest nie tak. Byłem przygnębiony, ponieważ związek, który traktowałem poważnie, z którym wiązałem ogromne nadzieje, właśnie się rozpadał – przede wszystkim jednak czułem z tego powodu rozczarowanie, które w kontakcie z mamą przybrało konkretną formę. W tamtej chwili najważniejsze było jednak coś innego: Gunsi grali ze Stonesami – to podtrzymywało mnie na duchu bez względu na osobiste porażki. Gunsi grali, kurwa, ze Stonesami.

Przed pierwszym koncertem Mick Jagger podszedł do mnie podczas próby dźwięku. Jak zwykle miałem na sobie kowbojki. Był mglisty deszczowy dzień. Mick wskazał na moje buty i zapytał:

-Kolego, masz zamiar mieć je dzisiaj na sobie?

Wzruszyłem ramionami i się uśmiechnąłem. Nie wiedziałem, czy się ze mnie nabija, czy co.

-Poślizgniesz się na scenie.

To była trasa Steel Wheels, scena była w całości zbudowana z metalu.

-Mam jakieś tenisówki – powiedział. – Jaki masz rozmiar?

-Jedenastkę – odparłem.

-Ja też – kontynuował. –Nasze penisy muszą być takiej samej wielkości.

Wow, pomyślałem, Mick Jagger mówi, że mamy takie same penisy i pozwoli mi założyć swoje tenisówki. Jednak pomimo tej uprzejmej oferty w końcu ich nie włożyłem: Mick był fajny, ale obawiam się, że jego zapasowe buty już nie.

(…)

tytuł
tytuł

Autor

Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych