Tomasz Steńczyk się nie obija. Powygrywał wiele festiwali piosenki poetyckiej, potem na krążku „Myślibitwa” zaserwował na rockowo teksty Sławomira Wolskiego, a teraz wziął się za bary z klasykami Agnieszki Osieckiej. Kilka dni temu wyszła „Moja kokaina”. Zrobiłem artyście „wjazd na chatę” w najgorszym momencie. Wieczorem w Młodzieżowym Domu Kultury w Elblągu, gdzie Steńczyk pracuje przy realizacji dźwięku, miał być kręcony klip do „Niech żyje bal”. Mimo to Tomek znalazł pół godziny na rozmowę i o nowej płycie, i o partyzanckich początkach.
wNas.pl: No to wreszcie dorobiłeś się klipu ze scenografią. Dotychczas były tylko przebitki ze studia. Tomasz Steńczyk: Właśnie bardzo nie chcemy, żeby to wyglądało jak jakaś sztuczna scenografia. Będą krzesła, jakieś pianinko. Ma wyglądać po domowemu.
Piosenki z tekstami Osieckiej wykonujesz już dobrych kilka lat. Czyim pomysłem było nagranie płyty z nimi? Twoim czy propagującej jej twórczość Fundacji Okularnicy?
Moim, ale Fundacja od razu podłapała temat. Wydaje mi się, że wcześniej im się podobało to, co robiłem z piosenkami Osieckiej i nie tylko. Dostaliśmy nawet list motywacyjny, który miał ułatwić pozyskanie pieniędzy na nagranie. Konkretnie – napisała go pani Agata Passent (córka Osieckiej – przyp. PT). Nie ukrywam, że pomogło. Ale trzeba byłoby się cofnąć do wszystkich tych festiwali, gdzie wykonywałem te utwory. Nie tylko festiwal Pamiętajmy O Osieckiej, ale i gdańskie Łagodne Spotkania Muzyczne. Tam też razem z pianistą zagrałem jeden utwór z tekstem Osieckiej.
Dlaczego te a nie inne teksty? Piosenki Osieckiej to potężna biblioteka, było z czego wybierać.
Na pewno zależało mi na utworach, które już wcześnie wykonywałem. Ale to mniejszość – reszta wynikała z podsłuchiwania. Jeździsz po festiwalach, słyszysz ten repertuar i myślisz: „O, ja bym inaczej do tego podszedł!”. I między innymi te piosenki wybierałem. Jeśli natomiast słyszałem wykonania genialne, na które nie miałem moim zdaniem lepszego pomysłu – te kawałki sobie odpuszczałem. Generalna zasada była prosta: chcę wykonać utwory, które mi się podobają i z którymi wiem co zrobić.
Mam wrażenie, że chciałeś ułożyć te piosenki w jakąś logiczną całość. Ostatnie „A jeśli ja (szewcem jestem)” ma wszystkie cechy wielkiego, epickiego finału.
To jest utwór inny od wszystkich. To piosenka-modlitwa, a chór dziecięcy ekstremalnie potęguje emocje zawarte w niej i dlatego świetnie nadaje się na zakończenie. Nie miałem problemu z pierwszym numerem – to musiał być utwór znany, dobrze kojarzony – i myślę, że „Piosenka o okularnikach” świetnie tę rolę spełnia. Natomiast środek hmm… W kilku utworach powtarzały się tempa i tonacje, a nie chciałem żeby dwie piosenki w podobnym klimacie ze sobą sąsiadowały. Musiałem je porozdzielać, nie stawiać obok siebie dwóch piosenek w tempie 122 bpm, nie łączyć dwóch piosenek w B-moll. Same zaczęły się przyjemnie dla ucha układać. Znakiem firmowym twojego brzmienia na poprzedniej płycie był saksofon barytonowy. Teraz jakby go mniej, za to więcej lirycznego sopranu.
Generalnie cały czas kombinujemy jak wykorzystać baryton w piosenkach, ale nic na siłę… Gdzie jest bardziej refleksyjnie – zagrał sopran. A jak w ogóle nie ma miejsca to Szymon (Zeuhlke, saksofonista – przyp. PT) idzie na kawę.
Piosenka poetycka kojarzy się ze stereotypem: samotny człowiek z gitarą albo za fortepianem. Ty się w tym schemacie nijak nie mieścisz. Skąd pomysł na takie rozbudowane, zakręcone aranżacje?
Każdy z nas słucha takiej a nie innej muzyki. I stąd aranże: słuchać, słuchać, jeszcze raz słuchać i wybierać to, co ci się podoba. Oczywiście trzeba mieć ciut wiedzy w tym temacie, a przede wszystkim otaczać się ludźmi, którzy w tym pomogą. Jednym z takich genialnych muzyków jest Bartek Krzywda, z którym wspólnie pracowałem nad aranżami. Na pewno pomaga technika studyjna, można posłużyć się instrumentami wirtualnymi żeby zobaczyć jak brzmi wstępny aranż. A czemu akurat tak? Lubię starego bluesa, szeroko pojętego rock’n rolla – to jest bardzo pojemne określenie, nie utożsamiajmy rock’n rolla tylko ze Stonesami (śmiech). Więc po prostu robię to, co mnie interesuje. Oczywiście nie chcę kopiować stylu jakichś konkretnych zespołów. Jedni czarują mnie brzmieniem u innych słyszę zaskakujące melodie. Te obserwacje później umiejętnie staram się przenieść do swojego pomysłu. Przy odrobinie szczęścia powstanie nowe, własne brzmienie.
Od takiego rockowego grania zresztą zaczynałeś. Do świata poezji autorskiej trafiłeś trochę przez przypadek, ktoś cię tam wypchał.
Jeszcze za małolata graliśmy wiadomo - najpierw covery, potem pojawiły się własne utwory, ale wszystko to było trochę… nieporadne i standardowe. I tak się to toczyło do momentu, kiedy moje koleżanki z pracy postawiły mnie przed faktem dokonanym i zapisały na przegląd piosenki artystycznej bez mojej wiedzy. Wystąpiłem na pierwszym tego rodzaju festiwalu w Elblągu i mi się spodobało. Zacząłem szukać, kombinować żeby było inaczej niż do tej pory. Stąd próby z Hammondem i gitarą akustyczną, czasami lekko przesterowaną. Fortepian i gitara na przeglądach piosenki artystycznej były od zawsze i troszeczkę już mogły nudzić. Mnie to nudziło (śmiech). Potem pojawił się pomysł na cały band, także z saksofonem barytonowym. Zawsze intrygował mnie ten instrument. Czy to w zespole, czy solo. Sam jego wygląd mi się podoba (śmiech). Ludzie grający na barytonie są cyborgami. Nie dość że ciężki, to jeszcze trzeba mieć dużo pary w płucach żeby pociągnąć na nim cały koncert. Od pierwszego festiwalu dostawałem zaproszenia na kolejne przeglądy. Więc jeździłem, podpatrywałem. Aż wreszcie dostaliśmy się po raz drugi na Studencki Festiwal w Krakowie. Wiedziałem, że nie ma tam żartów , trzeba pokazać siebie z najlepszej strony, włożyć w to wszystkie siły i najlepsze pomysły – i udało się, zdobyliśmy pierwsze miejsce. Tamtejszy Festiwal Piosenki Studenckiej to już wierzchołek, festiwal festiwali. Zjeżdżają na niego laureaci z całego kraju i jeżeli tam wygraliśmy, to dalsze objeżdżanie przeglądów byłoby niefajne. Trzeba było zrobić kolejny krok, nagrać własną płytę.
Przejście od ekspresyjnego grania do piosenki autorskiej to chyba twój atut. Dzięki temu masz inne podejście do interpretacji tekstu.
Tak, chyba tak. To, co robię to takie pomieszanie rock’n rolla z poezją. Inni też tak to widzą i bardzo mnie to cieszy, tak chciałbym być postrzegany. Nie chcę daleko odchodzić od rock'n'rolla. Zresztą nie odbiegłem daleko od tego, co robiłem wcześniej. Odstawiłem na bok gitarę elektryczną, ale struny w akustyku tak samo często mi pękają, bo walę w nie ile sił w łapie (śmiech). Mam nadzieję że to słychać. Ekspresja wokalna też się przeniosła – jest "krzyk na scenie", bo pewnie o to ci chodzi ,ale oczywiście tam, gdzie jest to uzasadnione. Słuchałeś „Mojej kokainy” – niektóre utwory, jeśli logika tego wymaga, wykonuję spokojniej.
Czy można powiedzieć, że od początku miałeś szczęście do tekściarzy?
Między innymi w trakcie konkursowych wyjazdów szukałem kogoś kto napisałby mi teksty do moich piosenek. Kiedyś dostałem zaproszenie na festiwal OFPA w Rybniku. Dobór repertuaru był dowolny . Na pewno wiedziałem że chcę wykonać „Bolą mnie nogi” z repertuaru Marka Grechuty, ale szukałem drugiego utworu, zupełnie odmiennego z pazurem. Ktoś mi wtedy podsunął płytę Mariusza Lubomskiego, którego znałem tylko z dwóch piosenek. Kiedy włączyłem, nie mogłem się oderwać, podobała mi się każda piosenka, szczególnie "Złe towarzystwo". Kto to pisał? Sprawdziłem w Internecie – Sławek Wolski. Oczywiście od razu pomyślałem, że genialnie byłoby żeby to on był tym tekściarzem. Ale nie dla psa kiełbasa (śmiech). Z tymi dwiema piosenkami zdobyłem w Rybniku Grand Prix. Wydaje mi się, że Jan Poprawa poinformował wtedy Wolskiego , że jego piosenka wygrała festiwal i kto ją śpiewał. Po kilku dniach Sławek Wolski napisał do mnie maila. Kilka chwil konsternacji, potem radość: o rany, TEN Wolski do mnie napisał! Odpisałem grzecznie z zapytaniem, wtedy jeszcze "na pan" (śmiech), czy mógłby napisać dla mnie kilka tekstów . Sławek się zgodził, i stworzył dziesięć tekstów do których skomponowałem muzykę – powstała "Myślibitwa".
A nie korci cię pisanie własnych liryków?
Nie. Niech każdy robi to, w czym czuje się dobrze. Czy faktycznie jestem dobry w tym co robię - nie mnie to oceniać, ale komponowanie, aranżacja, granie na instrumencie i śpiew - to jest teren, po którym poruszam się pewnie, a pisanie tekstów nie jest moją działką.
Długo zajmuje ci dopisanie muzyki do cudzego tekstu?
Jeśli idzie o "Myślibitwę" - sypało się jak z rękawa. Miałem wcześniej jakieś szkice melodii - i w paru miejscach świetnie pasowały do słów Sławka.
Jakie masz oczekiwania po premierze "Mojej kokainy"?
Trochę się jej wydanie odwlekło, z przyczyn niekoniecznie zależnych od nas. A to kolor w maszynie poligraficznej wyszedł nie ten co w projekcie, a to szukaliśmy jakiegoś dobrego miksera który złożyłby to w całość. Ale płyta już jest, a oczekiwania? (Śmiech) Żadne! Pytanie powinno brzmieć: czego bym chciał? Na pewno chciałbym, żeby była zauważona - może najpierw przez dziennikarzy muzycznych, a jeśli im się spodoba - niech podadzą temat dalej. Znam życie, nauczyłem się trochę przy projektach jeszcze przed "Myślibitwą". Nawet jeśli robisz coś z pełnym zaangażowaniem, zdobywasz laury na festiwalach, konkursach, wrzucasz do granic wylizany autorski materiał w sieć, to potrzebujesz jeszcze dużo szczęścia żeby spotkało się to z zainteresowaniem innych . A jeśli nic się nie wydarzy, to trudno. Robisz swoje, bierzesz się za następny temat. Chciałbym już, niebawem, zabrać się za nagrywanie kolejnego - tym razem autorskiego - krążka.
Dziękuję za rozmowę!
Rozmawiał Paweł Tryba
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/253854-tomasz-stenczyk-robie-to-w-czym-czuje-sie-dobrze-wywiad
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.