Siłą „Selmy” jest skupienie się na dramacie poszczególnych ludzi, który lepiej uzmysławia jak ciemną kartą w historii USA jest rasizm. Jest to kino bardzo szlachetne, ze słusznym i mądrym przesłaniem. Tylko tyle?
Po odebraniu Pokojowej Nagrody Nobla, Martin Luther King (David Oyelowo) wraca do USA, gdzie czekają go nowe wyzwania. Jest rok 1965, a walka o prawa obywatelskie Afroamerykanów wchodzi w decydującą fazę. Z miasta Selma w kierunku Montgomery wyrusza marsz protestacyjny, brutalnie spacyfikowany przez siły porządkowe działające z polecenia słynącego z rasistowskich poglądów gubernatora George’a Wallace’a (Tim Roth). Jednak poruszająca relacja telewizyjna, pokazująca rozbicie pokojowego demonstracji, sprawia, że do Selmy z całego kraju ściągają ogromne rzesze ludzi o różnym kolorze skóry i wyznaniu. W stronę Montgomery kieruje się wielotysięczny tłum, któremu przewodzi sam King. Prezydent USA Lyndon Johnson (Tom Wilkinson), świadomy, że gubernator Wallace zrobi wszystko, by demonstranci nie zaznali spokoju, gorączkowo szuka rozwiązania, które pozwoli uniknąć rozlewu krwi i szeroko relacjonowanej przez media katastrofy wizerunkowej demokratycznej Ameryki. ( Kino Świat).
Ava DuVernay wyreżyserowała film po rezygnacji Lee Danielsa, który wybrał realizacje podobnego w wymowie „Kamerdynera”. Niespodziewanie mniej utytułowana twórczyni zrobiła film pod wieloma względami lepszy niż Daniels. Odrzuciła pójście na łatwiznę i nie „przekartkowała” życia pomnikowej postaci i podobnie jak Steven Spielberg w „Lincolnie” skupiła się na istotnym wycinku z działalności jednej z najważniejszych postaci w amerykańskiej historii. Choć jej film nie jest równie drażliwy i publicystycznie ostry jak „Malcolm X” Spike’a Lee, to zadowoli nie tylko miłośników meandrów politycznej historii USA. Ciekawie przedstawione są pertraktacje dr Kinga z prezydentem L.B Johnsonem, który przejął w spadku schedę po zamordowanym JKF. Tom Wilkinson doskonale zresztą przedstawia chwiejność słabego prezydenta jakim przez był L.B.J. W ujęciu twórców „Selmy” Johnson, który był przede wszystkim reformatorem polityki społecznej, uległ pastorowi Kingowi z powodu strachu o to jak go zapamięta historia. Natomiast na przykładzie postaci doradcy Lee White ( Giovanni Ribisi) można zaobserwować jak zmieniało się nastawienie administracji Białego Domu do społecznych ruchów, które notabene były wówczas bardzo eklektyczne. Twórcy „Selmy” rzetelnie pokazują jak w obronie praw Murzynów ręka w rękę z lewicowymi działaczami szli katoliccy księża.
Ciekawy jest też fakt, że o wiele bardziej niż sama postać Kinga w solidnym wykonaniu ( ale słusznie pominiętym w Oscarowym wyścigu) Davida Oyelowo, porywają w „Selmie” epizody. Choć DuVernay nie unika emocjonalnego szantażowania widzów, to zarówno epizod grany przez samą Oprah Winfrey czy postacie współpracowników Kinga dobitnie nakreślają jak paskudną twarz miał codzienny rasizm w „krainie wolności”. Zamiast więc wszechobecnych palących się krzyży KKK ( swoją drogą po tarantinowskiej bezczelności w „Django, trudno ich traktować poważnie), mamy urzędnika sadystę uniemożliwiającego zarejestrowanie się Murzynce w komisji wyborczej. Za Kingiem nie poszły tylko elity intelektualne dawnych stanów Unii, ale prości, wyzyskiwani mimo zakazu segregacji rasowej ludzie z południa USA. Szkoda więc, że DuVernay nie zrobiła więcej rys na pomniku Kinga, ograniczając się do bladego naświetlenie jego małżeńskich problemów wynikających z kobieciarstwa. Zbliżyłaby go jeszcze mocniej do przeciętnych Amerykanów. Nie można jednak zapominać, że rozliczenie się Amerykanów z rasizmem wciąż jest drażliwe i ma określoną formę. Niewiele powstaje filmów jak „Brzemię białego człowieka”, a z absurdów rasowej poprawności politycznej wyśmiewać mogą tylko diabełki z „South Park”.
„Selma” jest kinem bardzo szlachetnym, słusznym i mądrym. Nie mówi nam wiele więcej niż amerykańskie podręczniki o tym kim był rzeczywiście dr King, ale za to więcej niż satysfakcjonująco pokazuje jak wielki wpływ miał zastrzelony w wieku 39 lat obrońca uciśnionych na całą historię USA. „Selma” dostała Oscara za piosenkę „Glory”, który doskonale podsumowuje dzieło DuVernay. Jest to wzniosła, ale niezwykle szczera przypowieść o chwale. Tylko tyle i aż tyle.
4/6
Łukasz Adamski
„Selma”, reż: Ava DuVernay, dystr: Kino Świat
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/253845-selma-szlachetne-i-madre-kino-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.