BARABASZ uwolniony. Wywiad z PIETRO SARUBBIM

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Najważniejsza w jego życiu była rola filmowa, w której nie wypowiedział ani słowa. Miał grać głównie spojrzeniem, jednak sam uległ… spojrzeniu Z Pietro Sarubbim rozmawia Ewelina Steczkowska Rola Barabasza w „Pasji” Mela Gibsona okazała się dla włoskiego aktora przełomem.

W pańskiej autobiografii „Od Barabasza do Jezusa” można przeczytać, że od najmłodszych lat był pan niezadowolony i niespokojny. Dlaczego?

Czułem w sobie ogromną złość i gniew. Najczęściej siedziałem sam w pokoju, nawet nie grałem z innymi chłopakami w piłkę. Najchętniej chodziłem do lasu, żeby tam podpatrywać zwierzęta, czytałem dużo książek. Nie miałem wielu przyjaciół czy znajomych, po prostu byłem samotnikiem. Jako nastolatek stałem się jeszcze gorszy, bardziej złośliwy. Zacząłem sprawiać wiele kłopotów rodzicom, z którymi nawet nie chciałem rozmawiać. Pamiętam, jak moja matka czekała przez wiele godzin, aż wrócę z nocnej włóczęgi po mieście. Kiedy włączałem światło, od razu uciekała do swojego pokoju, by nie pokazać mi, że jest nadopiekuńcza. Zaczepiałem kolegów, biłem ich, przez co ciągle wzywał mnie do siebie dyrektor. W końcu wpadłem na szalony pomysł ucieczki z domu wraz z cyrkiem. Zrobiłem to z miłości do Patrizii — córki dyrektora teatru. Zrozpaczeni rodzice szukali mnie kilka miesięcy. W końcu znalazła mnie policja i zawiozła do domu. Nietrudno się domyślić, że z poprzedniej szkoły zostałem wyrzucony, a żadna nowa nie chciała mnie przyjąć. I wtedy pomocną dłoń okazali mi księża salezjanie. Uczyłem się w prowadzonym przez nich ośrodku. Ojciec Luigi był dla mnie jak ojciec. Potrafił mnie uspokoić, wybaczać błędy i psoty. To jemu zawdzięczam odkrycie powołania do aktorstwa. Kiedy zabierał mnie na deski szkolnego teatru, byłem najszczęśliwszy.

Skończył pan prestiżową szkołę teatralną w Mediolanie, a potem dostał pracę. Czy wtedy ustabilizowało się pana życie?

Jest faktem, że stałem się znany we Włoszech dzięki występom w zespole Teatro Sunil. Nasze trio zyskało szybko sympatię widzów. Czułem, że realizuję się jako aktor. Odbyłem setki podróży, nie tylko po Europie. Miałem wszystko, o czym tylko marzyłem: rozgłos, fanów, pieniądze. Po kilku latach nasze trio rozpadło się, każdy z nas wybrał inną drogę artystyczną. Grałem w przeróżnych spektaklach, występowałem w wieczornych programach, kabaretach. Układało się także moje życie prywatne. Miałem śliczną i młodą partnerkę, dzieci, rodziców, którzy byli już spokojni o moją przyszłość.

Czyli osiągnął pan pełnię szczęścia?

To może zdziwić, ale nie czułem się szczęśliwy. Nie brakowało mi niczego, ale i tak przepełniały mnie gniew, smutek, rozżalenie. Szczęśliwy byłem tylko w teatrze, a kiedy schodziłem ze sceny, znowu ogarniał mnie smutek. A potem jeszcze zacząłem pić. Nawet na plan filmowy przychodziłem pijany i mało kto to zauważał. Ciągle przecież grałem czarne charaktery. Dla produkcji filmowych byłem idealny — chaotyczny, niepoukładany, rozpuszczony. A to świat kina docenia. W końcu jednak przestałem dostawać propozycje. Podejmowałem każdy rodzaj pracy.

Aż wreszcie nieoczekiwanie zadzwonił telefon…

Byłem na wakacjach nad morzem z całą rodziną. Kąpałem się z dziećmi, nagle zadzwonił telefon. Odebrała moja mama. Mówiła coś szeptem, potem coś krzyczała, gestykulowała i wreszcie odłożyła słuchawkę. Zapytałem, kto dzwonił. Odpowiedziała, że jakaś dziewczyna, która słabo mówiła po włosku. Mama zrozumiała tylko tyle, że chce się ze mną spotkać Mel Gibson w sprawie filmu. Dopiero wtedy zrozumiałem, że nasza rozmowa toczyła się na odległość i przynajmniej kilkanaście osób ją słyszało. Widziałem, jak wymieniali między sobą uśmieszki. Czekałem ponad 20 minut, aż telefon zadzwonił po raz drugi. To było chyba najdłuższe 20 minut w moim życiu. Usłyszałem kobiecy głos. Była to asystentka mojej menedżerki. Cinzia De Curtis powiedziała, że faktycznie Mel Gibson chce się ze mną spotkać w Rzymie w sprawie nowego filmu. Oszalałem ze szczęścia, choć nikomu tego nie pokazywałem.

Czy już wtedy dowiedział się pan, że chodzi o film „Pasja” i że zagra w nim pan Barabasza?

Początkowo byłem przekonany, że chodzi o jakiś film gangsterski. W czasie rozmowy wyobrażałem sobie, jak walczę z Gibsonem. Cinzia była jednak coraz bardziej rozbawiona moimi marzeniami, więc w największym sekrecie powiedziała mi, że będzie to ekranizacja życia apostołów. Nic więcej. Zabroniła mi obcinania włosów i brody.

Skąd Mel Gibson znał pana?

Obejrzał film „Kapitan Corelli”, w którym grałem razem z Penélope Cruz i Nicolasem Cage’em, i wtedy postanowił zaproponować mi rolę w swoim nowym filmie. Wcześniej nigdy z sobą nie rozmawialiśmy. + Jak wyglądało pierwsze spotkanie? PS Casting odbywał się w przepięknej starej kaplicy. Myślałem, że będzie tam mnóstwo kamer, blask reflektorów, a zobaczyłem tylko Mela siedzącego za stołem, a na nim mnóstwo zdjęć. Pytał, czy znam łacinę. Recytowałem wersety z Cycerona, gdy coś zapominałem, dopowiadałem łaciną kuchenną. Potem zapytał, czy znam język aramejski. „Oczywiście”, odpowiedziałem, blefując. Wzbudziłem tym niesamowity uśmiech Gibsona. Potem opowiadałem mu o rodzinie, wierze, ojczyźnie. Rozmawialiśmy ponad godzinę. Wyszedłem ze spotkania z nadzieją, że zagram pewnie samego św. Piotra. W końcu mam na imię Pietro, on był rybakiem, a ja zawsze lubiłem łowić ryby.

Jak pan zareagował, gdy dowiedział się, że zagra nie Piotra, lecz Barabasza?

Powiedziałem reżyserowi, że wolałbym zagrać Piotra. Od razu pomyślałem, że mała rola Barabasza to mniejsze pieniądze, mniejsza sława. W dodatku, gdy zobaczyłem, że Barabasz nic nie mówi, poczułem straszliwy ból i żal. Podszedłem do Mela i zapytałem, czy mógłbym wypowiedzieć choć…

Zanim „Pasja” miała swoją premierę w 2004 r., media już informowały, że na planie działy się niewytłumaczalne sytuacje. Czy może pan o nich opowiedzieć?

Nie mogę zdradzać szczegółów, gdyż prosił nas o to Mel. Ale mogę zaświadczyć, że widziałem najprawdziwsze cuda, sytuacje, których racjonalnie nie da się wytłumaczyć. Przez cały czas towarzyszył nam egzorcysta, codziennie uczestniczyliśmy w mszach świętych. Maia Morgenstern, która grała postać Maryi, w czasie pracy na planie dowiedziała się, że zostanie mamą, co ją uszczęśliwiło w pełni. Nie była już wtedy najmłodszą osobą, a chciała jak najlepiej odtworzyć rolę mamy wszystkich matek. Wielu ludzi się nawróciło. O tym nie da się łatwo mówić…

Cały wywiad w miesięczniku „Fronda”.

tytuł
tytuł

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych