Spodziewałem się że będzie inaczej. W sensie – zupełnie inaczej. Nowa formuła, redefinicja, komplikacje godne SBB czy ich późnych wnuków z Question Mark. A tu – Piotr Wójcicki, jakiego znamy już od jakiegoś czasu. Tyle, że lepszy niż kiedykolwiek wcześniej! Ale od początku, od początku…
Wójcicki to zdolny gitarzysta, który dwiema poprzednimi płytami wymościł sobie wygodne gniazdko gdzieś pomiędzy jazz rockiem i progresem. On sam określa się jako gitarzysta fusion, ja użyłbym raczej terminu crossover. Fusion w wersji klasycznej to kapele typu Weather Report, Return To Forever czy elektryczny Davis – Wójcickiemu daleko do ich odjazdów, stawia na wyrafinowaną prostotę, szlachetność artykulacji. Nie gmatwa jeśli nie musi – i bardzo mu w takim stylu do twarzy. Natomiast szum, który poszedł po Sieci parę miesięcy temu mógł zwiastować, że wraz z nagraniem nowej płyty pan Piotr zaserwuje coś innego – i to bardzo. Jako kierownik muzyczny zatrudniony został Krzysztof Herdzin – znakomity pianista, erudyta obeznany i z jazzem, i z muzyką klasyczną (orkiestracje do Oscarowego soundtracku Kaczmarka do „Marzyciela” to jego sprawka). Herdzin zabrał ze sobą świetną sekcję rytmiczną – Robert Kubiszyn na basie, tym razem elektrycznym i Cezary Konrad na perkusji), co dawało skład instrumentalny w sumie zbliżony do wcześniejszych dokonań Wójcickiego, ale lepszy o klasę. Nowych kolorów całości miał zaś przydać grający na altówce i fletach Tomasz Kukurba – członek renomowanego trio Kroke. Miałem w pamięci co Herdzin niedawno zrobił z Markiem Napiórkowskim, kiedy objął pieczę nad jego płytą „Up”. Ożenił brzmienie gitary „Napa” z kwartetem smyczkowym, zagęścił całość – myślałem, że na „Moon City” również będą odkrywane nowe terytoria, ale nie. Piotr Wójcicki z pomocą nowych kompanów po prostu lepiej zagospodarowuje swoją dotychczasową domenę.
Pilotujący płytę klip do „Stories From Old Treasure Chest” mógł wpędzić słuchacza w lekką konsternację, bo utwór pod kątem klimatu i melodyki nawiązywał do Mike’a Oldfielda, a gitarowy płacz przywodził na myśl Andy Latimera z Camel. Ale to tylko rodzynek, zdaje się że potrzeba było na singiel czegoś co się spodoba poza docelową grupą fanów jazz rocka. Poza tym Wójcicki operuje między jazzem a eleganckim blues rockiem, takim ze szkoły nieodżałowanego Gary’ego Moore’a. Maluje tematy, nie wsadza w solówki stu nut na sekundę, stawia na śpiewność instrumentu. Brzmienie zresztą w ogóle wyszlachetniało. Zdecydowanie lepiej dobrano barwy klawiszy. Użycie starych syntezatorów daje miły posmak retro (zresztą Herdzin w zapowiedziach płyty z entuzjazmem odmieniał przez wszystkie przypadki wyrażenie „rock progresywny”). Raz dostajemy rasową solówkę na Rhodesie (otwierający stawkę „Best Day Of My Life”), innym razem dźwięki fortepianu (wspomniany singiel), a w „Moon City” sympatycznie bzyczy Moog. Altówka jako drugi instrument solowy nie przeważa, wchodzi tylko jako przyprawa. Ciekawie wypada jej współpraca z gitarą w „Silver Stardust” – naprzemienne sola i unisona. Przyznam, że liczyłem w tej materii na większy odjazd, na koronkową przeplatankę gitary i altówki jak to bywa u Billa Frisella. Ale tak jak jest – stylowo i powściągliwie – też jest zacnie.
„Blue Stone” ociera się o smooth jazz, „News Form Afar” to elegancki, salonowy blues, a dwuczęściowe „Best Month For Birthday” przywodzi na myśl art rockowe pokombinowane suity. Piotr Wójcicki ociera się o różne style, ale generalnie krążek ma wspólny brzmieniowy mianownik. Wypełnia go doprawdy znakomita muzyczna treść.
Płyta to również oprawa graficzna i tu również zanotujmy postęp. Okładki poprzednich wydawnictw jasno sugerowały, że Piotr Wójcicki chce opowiadać słuchaczom baśnie. Tym razem poprosił jednego z najlepszych polskich surrealistów, Tomasza Sętowskiego, o użyczenie obrazu. Prace Sętowskiego są bajkowe, a jednocześnie pełne drobnych detali – jest na co popatrzeć. Gdzie nie spojrzeć – wysoka jakość i klasa. Kapitalna płyta, na pewno nie do pominięcia w rocznych podsumowaniach.
5/6
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/253731-piotr-wojcicki-tak-samo-tylko-duzo-lepiej-recenzja