Wybitny brytyjski aktor Liam Neeson w ostatnich latach stał się niespodziewanie królem kina akcji. Ten film nie jest jednak nakręcony w duchu „Uprowadzonej” czy innych szlagierowych nawalanek Neesona. Dostajemy mroczne, sensacyjne kino w starym, dobrym stylu Frankenheimera czy Siegela. Film ma też coś z klasycznego kina noir, choć miejscami popada też w schematyczność.
Oparty na książce Lawrence’a Blocka film opowiada o Mattie Scudderze (Liam Neeson), ex nowojorskim gliniarzu, który pracuje jako prywatny detektyw bez licencji. Jest 1999 rok. 8 lat wcześniej będący w ciągu alkoholowym Scudder bohatersko rozprawia się na ulicy z gangiem napadającym na bar. Jedna ze zbłąkanych kul trafia niewinnego człowieka. To zmienia życie Scuddera, który chce trzymać się z daleka od przemocy. Jednak porwanie żony handlarza narkotyków i oddanie jej w kawałkach, ponownie wciąga go w mroczy świat nowojorskiej przestępczości. Scudder szybko zdaje sobie sprawę, że będzie musiał się ścigać z czasem by uratować kolejne ofiary, i nie uda mu się zejść ze ścieżki, na którą wkroczył.
Reżyser filmu Scott Frank jest całkowicie zatopiony w mocnym, drapieżnym kinie sensacyjnym. Jako scenarzysta pracował przy takich klasykach jak „Malice”, „Tłumaczka”, „Raport mniejszości” czy „Świadek bez pamięci”. Nie jest mu więc dalekie sięganie po elementy kina noir i granie konwencją thrillera. Taki jest „Krocząc wśród cieni”. Zmęczony życiem gliniarz pragnący odkupienia win, który przypomina Marlowe’a pozbawionego sarkazmu i ironii jest żywcem wyjęty z kina lat 90-tych. Psychopatyczni mordercy choć nie są może tak diaboliczni jak John Doe z „Siedem”, to i tak swoją apatią i dystansem podczas ćwiartowania ciał ofiar wywołują ciarki na plecach. Jednak podobnie jak Doe za ofiary wybierają osoby dalekie od pojęcia „dobry obywatel”, co satysfakcjonująco ubogacają paletę ekranowych psycholi ( kolejny dobry epizod Davida Harbouar kroczącego drogą Michaela Shannona). W tle pojawia się jeszcze biedne, ale piekielnie inteligentne murzyńskie dziecko, które pomaga gliniarzowi pokonać wewnętrzne demony, oraz kilka drugoplanowych postaci z dobrze nakreśloną osobowością.
Co wyróżnia film Franka z całej masy sensacyjnych produkcji na czele z przygodami „nieśmiertelnego Nessona”? Scudder jest przeciwieństwem Millsa z „Uprowadzonej” czy Marksa z „Non-Stop”. Po broń sięga rzadko i nie lubi popisywać się umiejętnościami wyniesionymi z posterunku. Nie jest więc kolejnym brutalnym wcieleniem Jacka Bauera, które tak współczesne kino lubi. I choć jest to człowiek pogruchotany emocjonalnie, to nie nagina też prawa jak wielu jego odpowiedników dzisiejszych. Ot zwyczajny filmowy glina, który w latach 90-tych czy 80-tych pasowałby do solidnych sensacji. Dziś jednak takich bohaterów w kinie można szukać ze świecą, co powoduje, że są automatycznie atrakcyjni dla zblazowanego widza. Matt Scudder jest jak powracająca cyklami moda. Klasyka, która nigdy się nie nudzi, nawet jeżeli wypadnie z głównego nurtu na jakiś czas.
Tak samo jest ze sposobem realizacji całego filmu. Choć obraz traktuje o zdegenerowanych seksualnie zwyrodnialcach, to nie widzimy scen torturowania kobiet. Poza klasyczną walką wręcz na końcu filmu ( niepotrzebna schematyczność) i świetnie sfilmowaną strzelaniną na cmentarzu, nie ma też dosłownej przemocy, oklepanej w dzisiejszym kinie. Nastój nie buduje wylewająca się z ekranu krew, a uderzające o okna krople deszczu, jesienny chłód i mrok nowojorskich slumsów. Osadzenie akcji w 1999 roku, gdy komórki i Internet nie były na wyposażeniu niemal każdego dzieciaka również wzmacnia sentymentalne uczucia.
I choć można czuć pewien niedosyt z powodu zbyt szybkiego skręcenia narracji przypominającej wstrząsające „8 milimetrów” Joela Schumachera na tory czysto sensacyjne, to i tak „Krocząc wśród cieni” usatysfakcjonuje miłośników klasyki w kinie. Pisałem kiedyś, że Liam Neeson, który grał u najwybitniejszych światowych reżyserów nie przez przypadek wyrósł na ikonę kina akcji. Pospolitej urody Neeson idealnie pasuje do odzianego w płaszcz, mrukliwego detektywa, który przypomina, że nie trzeba być pięknisiem o ciele młodego boga, by wymierzyć sprawiedliwość bandziorom. W końcu Humphrey Bogart też zbudował mit wbrew Hollywood. „Krocząc wśród cienie” ma w sobie coś z klimatu tego kina. Wystarczy za rekomendacje?
4/6
Łukasz Adamski
„Krocząc wśród cieni”, reż: Scott Frank, dystr: Kino Świat
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/253721-kroczac-wsrod-cieni-klasyka-ma-sie-dobrze-dvd