Parę tygodni temu nie miałem bladego pojęcia o istnieniu tego zespołu. Maja Olenderek Ensemble działał sobie spokojnie już od kilku lat w Warszawie, szlifował brzmienie, poszerzał horyzonty inspiracji, by w roku 2015tym dać się poznać szerszej publiczności albumem „Bubble Town”. Albumem kompletnym i wycyzelowanym, a jednocześnie – o ironio! - nie mówiącym o zespole wszystkiego.
Twarzą formacji jest wokalistka Maja Olenderek, której barwa głosu i maniera prowokują porównania do wielkich div sceny anglosaskiej. Wokal Maja ma wysoki, dziewczęcy, chwilami czaruje emfazą godną Joni Mitchell, kiedy indziej zadziwia ekstrawagancjami jak za dobrych lat Kate Bush. Oczywiście te skojarzenia nie mówią o Mai Olenderek wszystkiego, bo jest po prostu sobą – świadomą własnych możliwości wokalistką i niezłą tekściarką piszącą po angielsku historie mieszające rzeczywistość z bajkowymi elementami. Za kompozycje odpowiada Maja i gitarzysta Adam Świtała, ale reszta kapeli zdecydowanie nie jest „na doczepkę”. Niby uprawiają proste, akustyczne granie – takie nie za bardzo napakowane dźwiękami, ale do licha, jak oni grają! Mimo akustycznego, nieprzytłaczającego brzmienia w aranżach cały czas dzieje się coś ciekawego, drugi plan intryguje równie mocno jak linie wokalne.
W efekcie te wydawałoby się proste piosenki zyskują dodatkową głębię. Taka jest singlowa, choć melodycznie dość pokomplikowana „Alice”, gdzie fortepian Wiktora Stokowskiego wystarczy do nadania quasi-symfonicznego sznytu. Taka jest zaraźliwie chwytliwa „Firefly”, gdzie zagrywki gitary przypominają czasy akustycznego folku Greenwich Village sprzed 50 lat. Ale też pan gitarzysta potrafi popisać się wstawką flamenco w tytułowym „Bubble Town” – poza tym całkiem zgrabnym… walczyku. Zdarzają się momenty z większym zadziorem, jak taneczna, oparta na rozklekotanych klawiszach „Bee”. A do tego tu i ówdzie dźwięki altówki, jakieś perkusyjne przeszkadzajki… Każda kompozycja z „Bubble Town” to perełka. Dlatego mimo, że na płycie jest raptem dziewięć piosenek nie mam uczucia niedosytu. Krótko? Owszem, ale za to bardzo intensywnie. Optymalna dawka czystej muzycznej magii. Bo Maja Olenderek Ensemble przekracza cieniutką granicę między (jeszcze) kulturą popularną a (już) sztuką. Zazwyczaj zanim opiszę płytę przesłuchuję ją kilka razy. Tymczasem „Bubble Town” kręciło się w moim odtwarzaczu już kilkadziesiąt razy. Nie mam wątpliwości, że to jedna z płyt, które zostaną ze mną na zawsze.
Najciekawsze jest jednak to, co nie znalazło się na albumie, a co daje pewne pojęcie o gustach tej nieprzewidywalnej bandy. Na youtube można znaleźć kilka klipów do piosenek, które do programu „Bubble Town” się nie załapały – podobnych w klimacie, wcale nie gorszych, jak również ciekawe i różnorodne kowery. MOE sięga po klasykę polską („Hop, szklankę piwa” Grechuty), jak i po niedawnych bohaterów amerykańskiego songwritingu (przeróbka „You Are My Sister” Antony And The Johnsons). W tym momencie Maja i jej ekipa jawią się jako erudyci czerpiący to, co najcenniejsze z przeróżnych tradycji. Pozostaje mieć nadzieję, ze zespół przyłoży się do promocji płyty. „Bubble Town”, choć po uszy zanurzone w dokonaniach Anglosasów, jest płytą tak świetną, że próba jej rozpropagowania na Zachodzie nie byłaby wcale wożeniem drewna do lasu. Lubicie Joni, lubicie Kate? Lubicie te współczesne eteryczne dziewoje w rodzaju Joanny Newsom czy Coco Rosie? To polubicie i Maję Olenderek, bo jest dla nich równorzędną partnerką. To ta sama liga!
Ocena: Z konieczności 6/6, ale „Bubble Town” lokuje się poza maksimum skali.
Paweł Tryba
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/253673-maja-olenderek-esemble-magiczny-eliksir-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.