Czekałem na ten krążek prawie dwa lata, odkąd usłyszałem debiutancki mini album Buenos Agres. Bielszczanie nie odkrywali na nim Ameryki, korzystali ze sprawdzonych patentów, z których najnowszy był ostatnim krzykiem mody dekadę wcześniej. Był gitarowy płodozmian – z jednej strony nie za ciężkie riffowanie jak u komercyjnych kapel pokroju Guano Apes czy H-Blocx, z drugiej pejzażowe solówki brzmiące jak lekko rzężący David Gilmour. Były proste, powtarzalne figury klawiszy jak u Archive. Była zjawiskowa wokalistka jakby wyrwana z Polski lat 90tych, kiedy Nosowska jeszcze śpiewała rocka, a Bartosiewicz też potrafiła wrzasnąć. Ale wszystko to ładnie się ze sobą przegryzało tworząc muzykę przystępną, ale w dobrym guście. Inteligentną rozrywkę. Pozostawało mieć nadzieję, ze Buenos Agres nie skona gdzieś po drodze i wypłynie na szersze wody, nie tracąc przy tym muzycznej tożsamości. Bez wielkiego szumu kilka tygodni temu wyszedł nakładem Solitonu pierwszy longplay zespołu – „Tam, gdzie nie ma echa”. Czy magia się nie ulotniła?
Miałem chwilę zwątpienia w dalsze poczynania Buenos Agres, gdy dowiedziałem się, że rozstali się z dotychczasowym klawiszowcem i zatrudnili DJ-a. To mogło zniszczyć ich wyjątkowość, zmyć tę intrygującą elektroniczną otoczkę i skierować ich fascynacje z Archive i Pink Floyd w kierunku czystego, pardon, rap rocka. Na szczęście okazało się, że DJ Monkey Side równocześnie obsługuje również „parapet”, a oprócz niego w składzie pojawił się drugi klawiszowiec, Paweł Fabrowicz (dla którego Buenos Agres musi być odpoczynkiem od łamańców, jakie wygrywa w progresywnym Lizardzie). Syntezatorowy sosik jeszcze się zagęścił. Jednocześnie brzmienie zyskało więcej rockowej masywności. Niby to tylko lekkie przesunięcie akcentów, ale ma ono znaczenie – dzięki skierowaniu całości w bardziej rockową stronę zespół ma szansę na szerszy odbiór, bez pozostawania w niszy jako „polski klon Archive”. A i drapieżny wokal Anny Mysłajek wydaje się stworzony do takiej konwencji. Efekt finalny jest więcej niż zadowalający.
Nie ma się wrażenia jakiegoś wielkiego kontrastu pomiędzy fragmentami czadowymi i balladowymi – Buenos Agres grają transowo, ich muzyka płynie żwawym, ale pozbawionym meandrów nurtem, a wyciszenia przechodzą w bardziej konkretny hałas bardzo naturalnie. Przykładem choćby najdłuższa w stawce, prawie ośmiominutowa „Prośba”, zaczynająca się od fortepianowo-wiolonczelowego balladowego wstępu, przechodząca w klimatyczne granie spod znaku Floydów czy Airbag narastające aż do ekspresyjnego gitarowego solo. Na podobnym stopniowaniu napięcia opiera się najmocniejsze chyba w stawce „Tu i teraz”. Umiejętność Buenos Agres do kreowania lekko onirycznego nastroju pozwalają docenić spinające album rozbudowane intstrumentalne „Intro” i „Outro” . Takie „Do S. (EKG)”, zamieszczone już na debiutanckiej EPce, zyskało na dynamice (ten bas taki trochę z nowofalowych lat 80tych), ale żal mi prostego, a kapitalnego zabiegu, z którego zrezygnowano w nowej wersji – lubiłem to pikanie kardiomonitora. Ważną rolę spełnia zdecydowane, wyraźnie wyeksponowane bębnienie Andrzeja Obuchowskiego. Świetnie słychać je w „Szepcie”. Ale jest też taka „Supernowa”, w której pierwszej połowie rządzi triphopowa elektronika, a warstwę rytmiczną zagęszczają skrecze. Warstwa liryczna to dość luźny koncept podróży wgłąb siebie. Sądząc z tekstów, mamy do czynienia z wnętrzem jednostki dość mocno pokiereszowanej. Zespół wcześniej sięgał po angielszczyznę, tu mamy do czynienia wyłącznie z językiem polskim.
Na program „Tam, gdzie nie ma echa” składają się wyłącznie porządne kawałki, mające swoją konstrukcję, dramaturgię i miejsce w całości. Jedynym minusem jest to, że z tego solidnego poziomu nie wystaje w górę żaden ewidentny przebój. Zamiast tego mamy garść przebojów potencjalnych. Ale przy odpowiedniej promocji (a zespół o nią dba – stworzył już trzy wideoklipy, dużo koncertuje) Buenos Agres powinni trafić do masowego rockowego odbiorcy. To więcej niż solidny album. Sporo się w Polsce ukazuje takich płyt – dobrych, wartościowych, nie obrażających inteligencji słuchacza. Tylko niech mi ktoś wytłumaczy dlaczego lądują one w niszy, a w radio i telewizyjnych galach króluje sam chłam? Czyżby świadoma gra na ogłupienie narodu? Powoli zaczynam wierzyć w spiskową teorię dziejów.
4,5/6
Paweł Tryba
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/253622-buenos-agres-rockowo-elektroniczny-trans-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.