Oparty na faktach horror „Obecność” Jamesa Wana z 2013 roku okazał się być jednym z najlepszych filmów grozy dekady. Znakomicie wyreżyserowana i klimatyczna opowieść mimo kilku płycizn nie była też zbytnio oderwana od katolickiego nauczania na temat egzorcyzmów. Komercyjny sukces opartej na wspomnieniach słynnego małżeństwa Warrenów historii opętanego domu i demonicznej lalki Annabelle musiała się więc doczekać kontynuacji. Twórcy postawili zrobić prequel, czyli opowiedzieć o źródłach zła lalki, która była tłem w „Obecności”. Oto przenosimy się do Kalifornii mrocznego roku 1967. Era hipisów dobiega końca, trwa śledztwo w sprawie brutalnego mordu w domu Romana Polańskiego, a policja odnotowuje erupcje najróżniejszych sekt. Młode małżeństwo Gordonów oczekuje pierwszego dziecka. Tuż przed narodzinami żona dostaje od ukochanego do kolekcji tajemniczą lalkę. Już pierwsza noc dowiedzie, że jej pojawienie się w domu oznacza koniec sielanki. Każdy, kto czytał książki na temat pracy egzorcystów, z pewnością spotkał się z podobnymi historiami, i nie odrzuci a priori historii jako niewiarygodnej.
Zresztą prawdziwa Annebbele- szmaciana laleczka wielkości dziecka, jest zamknięta w muzeum małżeństwa demonologów w pudle z wielkim krucyfiksem i informacją by jej dotykać. „Annabelle” nie opowiada prawdziwej historii związanej z lalką, choć pewne elementy opisane prze Warrenów się tu pojawiają. I choć film produkuje sam James Wan, to jego efekt nie zbliża się nawet do błyskotliwej „Obecności”. Wan z pietyzmem grał cieniem, dźwiękiem i budował napięcie minimalizując efekty specjalne. „Annabelle” reżyseruje autor zdjęć do filmów Wana John R. Leonetti, który narracje opiera mocniej na wizualnych efektach. „Annabelle” jest pełna klisz, oklepanych schematów i typowych dla seryjnych horrorów klasy B dziur logicznych. W dwóch momentach obrażają one wręcz inteligencie widza. Znajdziemy też odniesienia do „Dziecka Rosemary”, „Kręgu” czy „Amityville”, co dla miłośników gatunku może być drażniąco wtórne. Gdyby Leonetti miał talent Wana czy Jennifer Ken od wybitnego australijskiego „Babadook” to by z wszystkich tych schematów ulepił nową jakość. A tak ograniczył się do ich solidnego, ale nie ożywczego kopiowania.
Niemniej jednak kilka razy miałem podczas seansu gęsią skórkę, a przecież o to chodzi w horrorach. Cieszy też, że jest to kolejny film grozy, w którym katolicki ksiądz jest herosem i najwyższym autorytetem. W książce „Bóg w Hollywood” poświęciłem cały rozdział pozytywnemu wizerunkowi kapłana w amerykańskim horrorze. Bez wątpienia „Annabelle” do tego rozdziału pasuje. Równie jednoznacznie stoi też w kontrze do największego kłamstwa diabła, mówiącego, że ten nie istnieje.
Łukasz Adamski
3/6
„Annabelle”, reż: John R. Leonetti, dyst. Galapagos
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/253580-annabelle-demon-ukryty-w-porcelanie-recenzja