SODOMA WOLSKIEGO. Koszmary konserwatysty. RECENZJA

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Bardzo cenię sobie historie alternatywne Marcina Wolskiego. Także ostatnie powieści z innej beczki, czyli „Prezydent von Dyzma” i „7:27 do Smoleńska” to prowokacyjne kawałki, choć zarazem typowe dla tego autora „komiksy prozą”. „Sodoma” to powrót to dosłownej metafizyki znanej choćby z „Agenta dołu” – rzecz dzieje się w fikcyjnym mieście Adomos (Sodoma czytana wspak), a głównym bohaterem jest Tol (imię również należy czytać wspak) Willer, osobnik obdarzony zdolnościami parapsychicznymi. Ciekawe, że Wolski stawia znak równości między biblijnym „darem prorokowania” a dość podejrzanymi umiejętnościami wziętymi z szuflady podpisanej „ezoteryka” typu widzenie aur bliźnich. Co prawda czasem są to aureole świadczące o świętości… Tola męczą też apokaliptyczne wizje dotyczące zagłady miasta; unicestwienie Sodomy i Gomory to kolejny, po potopie, objaw bożego gniewu.

Powieściowa intryga jest jak zwykle u Wolskiego pełna pościgów i strzelanin, choć rozchodzi się właściwie o poszukiwanie dziesięciu Sprawiedliwych – jeśli Tol ich znajdzie, zagłada miasta zostanie powstrzymana. Obiecuje to sam Pan Bóg przez swojego emisariusza – mewę wylatującą z telewizora (!). Wolski jak zwykle nie interesuje się, czy powieść pasuje do jakiejkolwiek konwencji – znajdziemy w niej roboty i inteligentne owadzie roje prosto z SF, cuda rodem z baśni, działanie Opatrzności (ale też siły wobec niej opozycyjnej) jak z theological fiction… Zresztą, losy bohaterów wpisują się po raz kolejny w odwieczną walkę dobra ze złem. „Sodoma” to też dystopia, fantastyka apokaliptyczna (preapokaliptyczna?) i, co może najważniejsze, ostra satyra na „idiotyzmy współczesności”.

Świat powieści to koszmarny sen konserwatysty, gdzie Dekalog został zastąpiony Wielką Kartą Swobód i Gwarancji, wyznania połączono w „Kościół Multi-religii”, w budynku którego można znaleźć kaskadę portretów „bohaterów myśli, zamordowanych przez Kościół”. Formuła przysięgi małżeńskiej brzmi tu następująco: „Czy życzycie sobie stworzyć podstawową komórkę socjalno-finansową, z wszelkimi związanymi z tym ograniczeniami wolności osobistej? Jeśli tak, ogłaszam was partnerem A i partnerem B.”. Funkcjonują tam pojęcia typu „aborcja postnatalna” czy „przymusowa eutanazja” jako… kara wychowawcza. Do łask wróciła eugenika. Niemal każdy napotkany osobnik to pedofil, homoseksualista, transwestyta… Powieściowe nastolatki marzą o tym, by „łapano je za pupy i zaglądano w dekolty”, a tu, jak na złość, „węgierski pederasta” jakoś niezainteresowany… Cóż, zgodnie z tytułem – Sodoma jak Pan Bóg (nie) przykazał. Obrazu dopełniają ganiający po ulicach podrobiarze, czyli łowcy organów do transplantacji, czyniący to niemal z łapanki.

Wszystko to pisane w dobrej wierze, choć Wolski czasem się zapędza. Pomysł z kościelnym freskiem, który pojawił się znikąd, jako malowany „boską ręką” mam za nietrafiony – w powieści jednak w takie cuda bohaterom wątpić nie wypada. Opatrzność dosłownie działa tu na zasadzie „deus ex machina”, złoczyńca może być porażony piorunem – czy aby na pewno chodzi tu o Boga Ewangelii, którego odkrywa jedna z głównych bohaterek, czy raczej o jakiegoś Zeusa czy znaną z baśni „stronniczość” wspierającą stojących po stronie dobra…? Rozumiem, fantastyka uniesie wszystko, ale powieściowa Biblia (i niesione przez nią wartości) jest tożsama z realnie istniejącą. „Komiksowość” niekoniecznie wyszła metafizyce na dobre.

Ponownie, jak często u Wolskiego, zadziwia wszechstronność bohaterów – nie szkodzi, że bohaterka pierwszy raz bierze strzelbę do ręki, kładzie napastnika strzałem od razu. Albo w try miga uczy się kierować motocyklem i umyka przed bandziorami… Wolski nagina prawdopodobieństwo bardziej niż autorzy filmów o Jamesie Bondzie. Znów dostajemy powieść, która sprawia wrażenia pisanej w pośpiechu, tak, żeby jak najszybciej załatać intrygę „Bogiem-zapchajdziurą” (dosłownie).

Pomysł, jakoby Sprawiedliwym mogło być dziecko nienarodzone też wygląda na nieprzemyślany – skoro tak, to albo w całym mieście nie ma innych kobiet w ciąży, albo pozostałe dzieciaki w łonach matek zdążyły solidnie nagrzeszyć. Istnieje jeszcze możliwość, że owo dziecko zostało arbitralnie obdarzone łaską, a uczynki się nie liczą. Ale skoro tak, to cała fabuła nie ma sensu…

Powieść stoi po właściwej stronie wojny światów i trudno jej odmówić szlachetności, ale mam wrażenie, że może „właściwą stronę” tylko niezamierzenie ośmieszyć. Lekkie pióro autora „Matriarchatu” stało się trochę zbyt toporne…

3/6

Marcin Wolski, Sodoma. Zysk i S-ka, Poznań 2014.

Sławomir Grabowski

tytuł
tytuł

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych