Zmarły na początku roku profesor Edmund Wnuk-Lipiński był wybitnym socjologiem, założycielem Instytutu Studiów Politycznych PAN i rektorem Collegium Civitas, pełnił też wiele innych funkcji. Wierność fantastów zapewnił sobie „Apostezjonem”, żelazną pozycją polskiej fantastyki socjologicznej. Autobiografia jest lekturą ciekawą, dobrze pokazuje, jak w PRL wyglądało życie inteligencji, która nie chciała się „umoczyć” (np. współpracą z SB), ale też chciała jakoś ułożyć sobie życie. Wnuk-Lipiński zapisał się do PZPR z nadzieją na zmianę systemu od środka, ale w sierpniu 1980 znalazł się w „Solidarności”. Uczestniczył w obradach Okrągłego Stołu, doradzał politykom, głównie związanym z UD i UD (Mazowiecki, Kuroń) i zajmował się pracą naukową. Przygodzie z fantastyką książka poświęca jakieś pięć stron.
Dziwi, że Wnuk-Lipiński, który nie chciał zostać politykiem (a mógł zostać np. ministrem zdrowia w rządzie Bieleckiego), ponieważ byłoby to „nałożeniem wędzidła” na „naukową niezależność” miał tak jednostronne, „salonowe” spojrzenie na polityczną rzeczywistość III RP. Oponenci to „radykałowie”, „populiści”, „warchoły” (Kaczyńscy, Gwiazda, Walentynowicz) opętani „toksycznym urokiem spiskowego myślenia”. Nawet Jęczmyka, z którym się przyjaźnił, uznał za radykała. „Wędzidło polityczne” według Wnuka-Lipińskiego nałożył sobie tylko Legutko czy Rymkiewicz. Afery to wyłącznie „taśmy Beger”, a „rozkradanie majątku narodowego” to populistyczna retoryka. Nie żyjemy w żadnych „czasach saskich”, ale w złotym wieku – jest super, porównajcie Polskę z Albanią, to może zaczniecie doceniać potęgę III RP i pokojową, okrągłostołową rewolucję. Tylko ta wszystkiemu winna „mentalność spiskowa”, „układowa”, mająca korzenie w chłopskiej nieufności… Naprawdę Wnuk-Lipiński nie czytał choćby „Polactwa” czy „Michnikowszczyzny” Ziemkiewicza? Swoją drogą, mam gdzieś chyba numer „Fantastyki” z lat osiemdziesiątych, gdzie młody stażysta Ziemkiewicz przeprowadza wywiad z Wnukiem-Lipińskim – może nie na kolanach, ale z szacunkiem. Nic dziwnego, wówczas „Wirem pamięci” Wnuk-Lipiński wyrobił sobie znakomitą markę. W autobiografii opowiada on, jak przyniósł do redakcji „Czytelnika” maszynopis tej powieści, zastał tam Jęczmyka i dowiedział się, że „to jest lepsze niż Orwell”, choć sam wówczas jeszcze nie czytał „Roku 1984”…
Cóż… niby spisków nie ma, ale sam Wnuk-Lipiński opowiada o tym, jak sam spiskował, a właściwie „kontrspiskował”. Oto w roku 1987 czy 1988 był świadkiem, jak tajemnicze ugrupowanie „kanapowe”, spiskowało o tym, jak obalić przyszły rząd… solidarnościowy za pomocą „haków” (na Wałęsę i innych). Parę lat później, w czerwcu 1993, gdy owi niewymienieni z nazwiska „spiskowcy” zajęli kluczowe stanowiska w mediach i resortach siłowych, Wnuk-Lipiński przypomniał sobie o tym scenariuszu, po czym zaalarmował prezydencką kancelarię… i po dwóch dniach rząd Olszewskiego przestał, dzięki Bogu, istnieć . Po czym dodaje, że nie wie, czy to akurat jego interwencja zadecydowała o decyzji Wałęsy, chciał tylko pokazać na tym przykładzie, że „walka o władzę jest brudna”. Smakowitym faktem jest, że na owo „spotkanie konspiratorów” zaprosił go „ówczesny znajomy J.”, czyli… Lech Jęczmyk, i dlatego konspiratorzy uznali go za swego i ujawnili ów mrożący krew w żyłach scenariusz „political fiction”. Innym smakowitym kąskiem jest relacja ze spotkania fantastów w Staszowie w 1984 (żył jeszcze Zajdel) – pełno tam było bibuły i wrzało od nastrojów antysystemowych. Fantaści obejrzeli „Przesłuchanie” Bugajskiego… niestety, bezpieka aresztowała Jacka Rodka, posiadacza magnetowidu – Wnuk-Lipiński i Lech Jęczmyk udali się zatem na komisariat, by negocjować uwolnienie z aresztu, a Jęczmyk, znający judo, nalegał na rozwiązanie siłowe… Na szczęście (czy nieszczęście)Wnuk-Lipiński go powstrzymał i tak „wysiedzieli” zwolnienie Rodka.
Okazuje się, że kolegą Wnuka-Lipińskiego ze studiów (studiował równolegle filozofię) i ze studium wojskowego w Bartoszycach był… Janusz Korwin-Mikke. W wojsku niepokorny Korwin-Mikke okazał się… demokratą, zadając pytanie „dlaczego rozkazy nie zapadają tutaj większością głosów”… Ale dzisiejsze pomysły polityczne Korwin-Mikkego oczywiście „są coraz bardziej pozbawione zdrowego rozsądku”.
Smuci, że Wnuk-Lipiński stał się zanadto „salonowy” w III RP – krytyka krytyką, ale tu niepokojąco przypomina mentalność Kalego – kiedy przychodzi do UW i PO, krytycyzm zanika kompletnie. Za to w oponenta można dowalić i „teorią spiskową” – tu Amerykanie posiadają taśmę z nagraniem rozmowy Kaczyńskich przed katastrofą, gdzie „na pewno” Jarosław Kaczyński każe bratu lądować… Ale oczywiście nigdy jej nie wydadzą, bo tym samym przyznaliby się, że podsłuchują głowy państw. Nie mogę zrozumieć, dlaczego ta teoria spiskowa jest akurat wiarygodna, szlachetna i nietoksyczna.
Pomimo stronniczości „Światy równoległe” są kształcącą lekturą, pełną celnych obserwacji świata nie tylko politycznego. Trzeba też przyznać, że życie osobiste obeszło się z profesorem brutalnie (tragiczna śmierć syna, przedwczesna śmierć pierwszej żony). Dzięki niej można też lepiej zrozumieć mentalność polskich intelektualistów – jak postrzegali partię, „rewizjonistów” czy Kościół. Znamienne, że szacunek do Kościoła idzie tu w parze z sentymentem do kontestujących lat sześćdziesiątych, kiedy to Wnuk-Lipiński przez kilka miesięcy przebywał na stypendium naukowym w Berkeley w Kalifornii, w samym środku epoki dzieci-kwiatów. Brał udział w medytacyjnym transie, ale już zapalenia jointa szlachetnie odmówił…
4/6
Edmund Wnuk-Lipiński, Światy równoległe. Autobiografia subiektywna w sensie ścisłym. Prószyński i S-ka, Warszawa 2015.
Sławomir Grabowski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/253456-swiaty-rownolegle-socjologia-polityka-i-fantastyka-recenzja