Powieść historyczna przeżywa w naszym kraju renesans. Nie popadam z tego powodu w jakąś patriotyczną euforię, bo jestem świadom, że wysyp tego rodzaju literatury jest odpowiedzią na zapotrzebowanie rynku – a gdzie jest zapotrzebowanie, tam znajdą się i twórcy. Fabryka Słów wydaje kolejne szlacheckie produkcyjniaki Komudy, o sarmatach pisze też Piekara gdy nie jątrzy przeciw religii kolejnymi przygodami inkwizytora Madderdina. Kapkę fantastyki do czasów piastowskich wprowadza Cherezińska (w materiałach promocyjnych Wydawnictwa Zysk i S-ka pojawiają się porównania do „Pieśni lodu i ognia” – co dziwić nie powinno, bo George’a R.R. Martina również wydaje Zysk.). Jest może naiwny, ale na swój sposób wartościowy cykl Andrzeja S. Sawickiego „Kampanie Kazimierza Luxa”. Wartościowy gdyż: primo – Sawicki przypomina, że wiarę w niepodległość dla naszej bogobojnej ojczyzny dziwnym zrządzeniem Opatrzności przechowała banda zatraconych masonów, z których rekrutowały się wyższe kadry Legionów Dąbrowskiego, secundo – główny bohater sagi, Kazimierz Lux, to postać autentyczna, o życiorysie tak niezwykłym, że mógłby nim obdzielić z tuzin książkowych awanturników. No i jest Mariusz Wollny, autor stworzony z jakby szlachetniejszego materiału, przerastający konkurencję (przynajmniej moim zdaniem) o głowę.
Dobiegający sześćdziesiątki Ślązak z urodzenia, a krakus od lat trzydziestu jest z wykształcenia etnografem, choć jego pierwszą miłością zdecydowanie jest historia. Wollny znany jest przede wszystkim ze swojego wielotomowego cyklu o detektywie czasów przełomu renesansu i baroku – Kacprze Ryksie i jego potomkach, ale napisał też ewidentnie inspirowaną sensacjami Dana Browna współczesną powieść „Oblicze Pana” i awanturniczą „Krew Inków”, dotykającą słynnej tajemnicy inkaskiego kipu znalezionego ongiś na zamku w Niedzicy. Wollny nie jest jednak wyłącznie beletrystą. Popełnił biografię Kazimierza Wielkiego, wciąż czeka na wydanie historia życia Władysława Warneńczyka jego autorstwa i kilka książek o Indianach – to drugi oprócz historii ojczystej „konik” pisarza. Do tego dochodzi szereg publikacji dla najmłodszych – przybliżających czasy dawne, ale też i najnowsze (że przypomnę choćby książeczkę „Jak Lolek został papieżem”). Już z tego dorobku można wywnioskować, że Mariusz Wollny jest niestrudzonym popularyzatorem historii. I jeszcze potrafi swoją pasję spieniężyć, ale o tym niżej. Co jednak wyróżnia autora „Oblicza Pana” z grona współczesnych polskich pisarzy historycznych? A jeśli powiem bezczelnie, że wiedza i warsztat?
Nie oszukujmy się – Wollny jest rzemieślnikiem. Metafizyka dziejów, jaką serwował kilkadziesiąt lat temu choćby Gołubiew w cyklu „Bolesław Chrobry”, ani nawet zaduma nad znikomością człowieka wobec wiatrów historii, która była dyżurnym tematem dla wielkiego Fina Waltariego – to nie tematy dla niego. Wollny nie jest bowiem myślicielem, nie operuje abstrakcją. Jest za to mistrzem szczegółu. Z każdej stronicy jego książek wyziera ogrom wiedzy, potężne oczytanie. Pisarz potrafi dzięki niemu kreślić epickie historyczne freski – no, może nie na miarę Sienkiewicza, ale na pewno w jego duchu. I ma nad narodowym wieszczem tę przewagę, ze nie musi łgać pro publico bono, stosować przemilczeń i politycznych uników. Pisze jak było. A tło historyczne nasyca cała masą szczegółów dotyczących obyczajów, strojów, uzbrojenia – wszystkiego, co składało się na życie w dawnych wiekach. Taki właśnie wiarygodny „w ogóle i w szczególe” opis wojen moskiewskich doby Wazów daje nam Wollny we wciąż wydawanym cyklu „Krwawa jutrznia” –dziejach drugiego już pokolenia rodu Ryksów. Bo wcześniejszy cykl „Kacper Ryx” to jednak nieco inna para kaloszy – tu równoprawnym w stosunku do bohatera, prywatnego siedemnastowiecznego detektywa, był Kraków. Czyniło to „Ryxa” czymś na kształt starodawnego odpowiednika osadzonych w konkretnych miastach historycznych kryminałów Marka Krajewskiego czy Marcina Wrońskiego. Tyle, że dla tamtych jest to tylko sztafaż, a Wollny z premedytacją ładuje czytelnikowi do głowy wiedzę o ludziach, miejscach i zabytkach. Kojarzy mi się to trochę z Alfredem Szklarskim, którego książki do dziś uczą polską młodzież (no, tę jej mniejszość której jeszcze chce się czytać) geografii. Wollny ma jednak od Szklarskiego zdecydowanie lepsze pióro. Przygody Tomka Wilmowskiego przechodziły chwilami w czysty szkolny wykład, podczas gdy pan Mariusz umie lepiej zintegrować edukację z fabułą. Uczy, ale bez szkody dla wartkości akcji – niejako mimochodem. Właśnie te detale, masa encyklopedycznej wiedzy, lokują Wollnego wyżej od współczesnych kolegów po piórze. Historię w ich wydaniu czyta się i przeżywa, w wydaniu twórcy „Krwi Inków” – również ogląda, wącha i smakuje.
Nie mogę powiedzieć, że wychowałem się na przygodach Ryxa i jego kompanii, bo kiedy ukazał się pierwszy tom sagi byłem już w połowie studiów. Ale fakt faktem – przez lata się z nimi zżyłem i niezmiennie jestem ciekaw dalszego ciągu ich perypetii. Faktem jest, że autor ogrywa toposy obecne w literaturze popularnej od jej zarania. I Kacper Ryx, i jego syn junior to postacie wybitne, znawcy nauki i bystrzy obserwatorzy, co pozwala im grać rolę ówczesnych Holmesów. Mieli swoich mentorów, mistrzów którzy przekazali im całą swoją wiedzę i oczywiście z dumą obserwowali, jak uczniowie ich przewyższają. Muszą toczyć o damy swego serca boje, których nie powstydziliby się Skrzetuski z Kmicicem. I zawsze mają u boku jakiegoś wiernego, poczciwego osiłka. Ale Wollny tworzy jednak w XXI wieku i trochę postmodernizmu współczesnej literatury sensacyjnej zawitało na stronice jego książek. Źli są wręcz zwyrodniali, pojawiają się odcienie moralnej szarości, wymuszone alianse ze śmiertelnymi wrogami. Ci, którzy wydawali się przyjaciółmi mogą okazać się najgorszymi szujami, a adwersarze czują wobec siebie podszyty nienawiścią szacunek. Wollny kreśli charaktery wiarygodnie psychicznie, gdybyż jeszcze nie wyposażał głównych bohaterów w tak nieprawdopodobne umiejętności. Inna sprawa, że literatura popularna zawsze bazowała na postaciach nie występujących w realnym życiu. Tacy też są Ryksowie – mózgowcy jak z Conan Doyle’a i awanturnicy jak z Salgariego naraz. Ale niezależnie od perturbacji i rozterek zawsze opowiadają się po właściwej stronie. Mają dobrze ustawiony moralny kompas.
Popularność Kacpra Ryxa wykracza poza literaturę – w Krakowie odbywają się wycieczki jego śladami (zgadnijcie, kto napisał przewodnik!), a autor otworzył nawet skład towarów „z epoki” (etnograficzne wykształcenie procentuje). Mariusz Wollny, choć obdarzył swoich bohaterów rygorystyczną wręcz moralnością, nie ma skłonności do przesady. Nie upiększa tego, co w naszej historii niskie i podłe, jest wierny faktom. Pokazuje, ze nasze dzieje są przede wszystkim interesujące takie, jakie są. I znowu jak echo wracają słowa Józefa Mackiewicza: „Tylko prawda jest ciekawa”.
Paweł Tryba
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/253440-mariusz-wollny-miedzy-sienkiewiczem-krajewskim-i-szklarskim