BECK zagubiony chłopczyk na wielkiej Gali

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. materialy prasowe
fot. materialy prasowe

Kiedy Kanye West "dworował" sobie z Hansena podczas wręczania statuetki Grammy 2015, ten wydawał się zaskoczony i onieśmielony niczym dziecko w piaskownicy, któremu ktoś zwędził łopatkę i wiaderko. Co gorsze, nie była to poza, tylko stwierdzenie faktu. Niewiarygodne, że za tym stonowaniem, kryje się olbrzymi talent.

Gdy dziś celebryci rapu i r'n'b tworzą głupie performance, traktując je jako nieodzowną część ich tzw. artystycznej kreacji, równolegle tworzą artyści, którym obce jest bycie lwem salonowym. Choć nie pojawiają się często w brukowej prasie, ani nawet tej muzycznej, to ich płyty godne są uwagi, a nawet szczególnych względów, gdyż na nich nagrany jest szacunek dla muzycznej tradycji. Do takich muzyków zalicza się Beck.

Po sukcesach „Guero" (2005) i „The Information" (2006), dziesiąty album Becka, „Modern Guilt", wydany w 2008 roku otworzył nowy rozdział w karierze czołowego rockowego postmodernisty, który wzorem choćby Radiohead przeniósł się do niezależnej wytwórni XL Recordings.

Być może do przeprowadzki z korporacyjnego molocha do bardziej przyjaznej małej firmy namówił go właśnie nadworny producent Radiohead, Nigel Godrich, z którym Beck kilkakrotnie wcześniej współpracował, m.in. przy nagraniu albumów „Sea Change" i „The Information". Tak czy inaczej autor przełomowego dla rocka albumu lat 90., „Odelay" zainaugurował swoją działalność w nowych barwach klubowych - z walnym współudziałem Briana „Danger Mouse'a" Burtona - w sposób niezwykle efektowny.

Wybór na producenta Gnarls Barkleya mógł się na pierwszy rzut oka wydawać podejrzany, ale nie zapominajmy też, że Danger Mouse sygnował jeden z najbardziej niezwykłych projektów ostatnich lat - „Grey Album", będący miksem tzw. Białego Albumu The Beatles i „Black Album" Jaya-Z, a także drugą płytę Gorillaz, „Demon Days". „Grey Album" to trop, który prowadzi nas niemal wprost do „Modern Guilt", bo Beck tym razem zaprasza w podróż do końca lat 60., do czasów świetności psychodelicznego rocka i globalnej dominacji The Beatles.

Odniesienia do przeszłych dekad najpełniej manifestuje w utworach „Gamma Ray", gdzie dyskretnie wplecione zostały aluzje do, na przykład, „Paperback Writer", ale przede wszystkim w „Chemtrails". Ale też Beck nie byłby sobą, gdyby z właściwą sobie maestrią nie połączył beatlesowskiej poetyki z bardziej współczesną, zagęszczoną onirycznością... My Bloody Valentine. W końcu nie raz w swojej karierze odkrywał on i eksplorował w błyskotliwy i przewrotny sposób koneksje między wszystkimi wyobrażalnymi gatunkami muzyki popularnej, od tradycyjnego folku i bluesa, przez rock i krautrock, lounge i disco, do hip-hopu. To mogło urągać zasadzie linearnej ewolucji artystycznej, do jakiej przyzwyczajony jest przeciętny słuchacz, ale też każdy z jego albumów czyniło zjawiskiem wyjątkowym. Nawet pierwszy kameleon rocka, za jakiego uważa się Davida Bowiego, nie osiągnął takiego stopnia „kameleonizmu" jak Beck.

„Modern Guilt" to jednak nie jakaś eskapistyczna czy sentymentalna podróż do czasów Beatlesów, Kinksów, Small Faces czy Donovana, przy okazji wzbogacona elementami glam rocka czy shoegazingu. To, za sprawą zapewne Danger Mouse'a, album brzmiący na wskroś nowocześnie - gęsto, mięsiście, miejscami wręcz niepokojąco, jak raz na miarę współczesnej estetyki i wrażliwości. Te zaś nie znoszą jednorodności i jednostajności stylistycznej, bo na jakieś podszyte zwietrzałym idealizmem Woodstocki nikt dziś nie ma czasu ani cierpliwości. Beck o tym wie i w główny, postpsychodeliczny wątek wplata zręcznie utwory zawierające elementy jazzu („Replica"), dance'owe rytmy spod znaku Timbaland („Youthless") czy bezczelnie odwołujące się do jego własnej przeszłości, tej z czasów „Odelay" („Soul Of A Man").

Wspominając Becka przy okazji Grammy 2015, warto skonstatować, że przyznana mu nagroda nie dotyczy tylko ostatniej jego płyty, ale także jest uhonorowaniem jego wcześniejszego dorobku. „Modern Guilt" z 2008 roku to świetna płyta i zarazem wielka niespodzianka ze strony jednego z najbardziej nieprzewidywalnych muzyków epoki rocka.

rep / SRec

Autor

Budzimy się wPolsce24 codziennie od 7:00 rano Budzimy się wPolsce24 codziennie od 7:00 rano Budzimy się wPolsce24 codziennie od 7:00 rano

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych