Jakiś czas temu w Internecie pojawił się trailer filmu „Hitman: Agent 47”. To już drugie podejście do ekranizacji znanej serii gier o zabójcy na zlecenie i już po tej zapowiedzi nie tylko można domyślić się, iż film nie spełni pokładanych w nim oczekiwań, ale też pokazuje jak bezsensowne w gruncie rzeczy są ekranizacje gier.
Nie, nie jestem hejterem gier i gamingu. Wręcz przeciwnie – uważam, iż to medium, tak jak wcześniej komiks, telewizja, a nawet swego czasu – teatr, przejdzie, o ile już nie przeszło, ewolucji od pogardzanej rozrywki dla plebsu i mas do pełnoprawnej gałęzi kultury i sztuki. Jednak ekranizacje gier są kompletnie pozbawione sensu, mało tego – dotychczas 100 proc. z nich to kompletne porażki.
„Mortal Kombat”? Błagam – wspominamy ten fatalny film miło tylko ze względu na nostalgię za epoką VHS.
To może „Silent Hill”? W końcu wyszedł z tego niezły horror? Tak, owszem, tylko, że ten film mógłby powstać nawet wtedy gdyby seria nigdy nie ujrzała światła dziennego. „Resident Evil” powie ktoś inny. Litości.
Kserokopia kserokopii
Dlaczego więc ekranizację gier są bezsensu? Powód jest prosty – w tym przypadku mamy bowiem do czynienia z kopią kopii, wężem, który łyka własny ogon.
Gry, od zawsze, czerpały inspirację z innych mediów. Klasyczny „Wing Commander” przecież inspirowany był przez „Star Wars” (główną rolę grał tam nawet Mark Hamill – Luke Skywalker).
„Warcraft” wyraźnie inspirowany był literackim Tolkienem oraz erpegowym i figurowym Warhammerem. Wreszcie – wspomniany na początku „Hitman” to seria wprost inspirowana „Leonem Zawodowcem”, „Nikitą” i setką innych jeszcze filmów o płatnych zabójcach i nie tylko (twórcy puszczają nawet w jednej z gier oko do miłośników „Terminatora 2” dając graczom możliwość ukrycia strzelby w bukiecie kwiatów). O takim GTA już nawet nie wspomnę – liczba odwołań, nawiązań i mrugnięć oka jest tak ogromna, że lista tytułów i zjawisk przekroczyłaby długość tego tekstu.
Tu jest sedno. Ekranizacja większości gier nie ma sensu, gdyż same gry są ekranizacjami wielu wątków i motywów z kina. Próba sfilmowania więc gry przypomina chęć skserowania już skserowanego tekstu i udawanie, że to co wypluła maszyna jest oryginałem.
Takie GTA – czy ekranizacja miałaby sens? Nie, ponieważ już dawno jest „Bullitt”, jest seria „Szybkich i Wściekłych” i cała masa filmów o pościgach (a mówię tylko o jednym elemencie tego przebogatego cyklu gier). Filmowe „Resident Evil” jest głupie i wtórne dlatego, że gamingowy pierwowzór odwoływał się wprost do „Nocy Żywych Trupów” zaś ekranizacja „Warcrafta” może i rozpali fanów, ale każdy normalny widz zobaczy po prostu miks estetyki „300” z kinowym „Władcą Pierścieni”.
A wspomniany „Silent Hill” uchodzący za najlepszą ekranizację gry? Owszem, ten film jest niezły, tylko że powstałby, jak już mówiłem, i bez growego pierwowzoru. Bo „Silenty…” więcej mają wspólnego z grozą znów wziętą z kina, konkretnie – japońskiego horroru w rodzaju „Ring”, „The Grudge” i przede wszystkim starszych obrazów.
Powstał więc po prostu kolejny, dobry horror w japońskiej estetyce.
Gry – robicie to dobrze
Gry stają się jednak miliardowym biznesem, często zarabiając więcej i szybciej niż kinowe hity. Wszak polski „Wiedźmin” zebrał na świecie więcej pieniędzy, niż wszystkie polskie filmy w całej historii naszej kinematografii razem wzięte. Co więcej, gry wciąż inspirują się kinem, jednak teraz to one, zwłaszcza z nadejściem nowej generacji konsol i sprzętu, wyznaczają standardy dla filmów. Jeśli dziwi Państwa, że od kilku lat nie oglądaliście w kinie dobrego, porywającego filmu akcji z Hollywood powód tego jest prosty – bo najlepsza tego rodzaju rozrywka jest już od dawna na konsolach. Amerykańscy producenci o tym wiedzą, i reagują trochę jak dzieci we mgle – nie rozumieją wpływu tego nowego medium (przypomnijmy – według różnych danych w gry tłucze 80 proc. Amerykanów, z gospodyniami domowymi włącznie) na branżę rozrywkową, więc starają się małpować growe rozwiązania.
Owszem – wciąż podpisywane są nowe kontrakty na ekranizacje gier, jednak coraz częściej do prac nad obrazami nigdy nie dochodzi, bo i po co? Porażka jaką było filmowe „Need for Speed” (znowu – nie dlatego że był to zły film lecz dlatego, że od lat mamy „Szybkich i Wściekłych”) pokazał koncernowi EA, otwierającemu właśnie własne studio filmowe, iż jest to, kolejny już w ostatnich latach, głupi ruch tej firmy. Czy wyciągnie wnioski? Obserwując ostatnie jego poczynania – można wątpić.
Tak więc film i gry już zrastają się w jedność. Nawet tak chwalony kilka lat temu, a przecież fatalny „Awatar” oglądany dzisiaj przez kogoś, kto wie jak wyglądają współczesne gry musi wzbudzać śmiech – efekty specjalne z hitu Camerona jakością ustępują pierwszemu, lepszemu konsolowemu tytułowi.
Ekranizacje gier – da się to zrobić. Ale podstępem
Choć dobrych ekranizacji gier nie ma, gracz zauważy w wielu filmach odwołania wprost do jego ulubionych tytułów. Bodaj najbardziej kanonicznym i udanym przypadkiem takiego postępowania jest Neil Bloomkamp. Autor „Dystryktu 9” i „Elizjum” pierwotnie pieniądze od Petera Jacksona otrzymał na ekranizację gier z serii „HALO”, jednak gdy projekt nie do końca wypalił (choć udane demo – „Landfall” – można odnaleźć w internecie) Bloomkamp zabrał się za swój autorski projekt „Alive In Joburg” też częściowo kręcony na silniku gry. W „Dystrykcie 9” więc w wielu scenach widać inspiracje motywami z gier. Te inspiracje jeszcze większe są w „Elizjum”, które jako żywo przypomina całe segmenty, oryginalnie umiejscowione w grach.
Czy ekranizacje gier kiedykolwiek będą miały sens?
W moim przekonaniu czeka nas obecnie jednak zwrot w materii ekranizacji. Furtkę do udanych projektów otwierają seriale. Gra to bowiem wytwór bardziej przypominający strukturalnie powieść – to coś do czego wracamy, rozkładamy na kilka posiedzeń (pomijam gry skrajnie krótkie w rodzaju kampanii single player z shooterów FPP etc.), Często też gry oferują rozgałęziającą się fabułę, zmieniającą się wskutek poczynań bohatera i tak dalej. Ciężko oddać to w trwającym 2 godziny obrazie kinowym. Jednak serial, tak – to co innego. Nadzieję wzbudza kolejna próba ekranizacji „HALO” podjęta przez tytanów: Stephena Spielberga i Ridleya Scotta. Choć „HALO” to dość prosty shooter fabularnie jest jednak ciekawy, a świat gry oferuje liczne możliwości tworzenia nowych fabuł. Jeśli serial tego duetu okaże się sukcesem to kto wie – może telewizja da nam kolejną falę znakomitych seriali? Tym razem inspirowanych grami.
Na razie jednak na porządne ekranizacje raczej nie natrafimy. I może to i lepiej. Nie będą graczy odrywały od grania, czyli tego co najbardziej lubią.
Arkady Saulski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/253399-dlaczego-ekranizacje-gier-sa-bez-sensu-felieton
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.