Przedziwny jest to film. Kiczowaty scenariusz co chwila pęka w szwach, na ekranie przewijają się gwiazdy jak Tom Berenger, raper Nelly, Sylvester Stallone czy Kelsey Grammer. Wszystko jest podlane sosem nieznośnie banalnych prawd życiowych i kuriozalnej mieszanki czarnej komedii i krwawego dramatu. Jednak dla Sly’a malującego obraz przy braku weny zobaczyć ten film warto.
Pomysł na film jest nienajgorszy. Oto na ulicach Los Angeles pojawia się tajemnicza książka „Reach me” autorstwa nikomu nieznanego Tedd’yego ( rzadko widziany dziś Tom Berenger). Nie wiadomo dlaczego autor tego krótkiego poradnika życiowego nie chce się ujawnić, choć jego książka pomaga najróżniejszym osobom od wychodzącej z więzienia kobiety (Kyra Sedgwick), rapera ( Kelly), płatnych zabójców ( David O’Hara i Omar Hardwick), księdza-alkoholika ( Danny Aiello) czy pracującego na plotkarskim portalu dziennikarza (Kevin Connolly). To właśnie on zostaje wysłany przez swojego szefa (Sylvester Stallone) by za wszelką cenę odszukał autora książki i go zdemaskował.** W tle tych przedziwnych postaci zobaczymy jeszcze będącego mieszanką Charlesa Bronsona i kowboja z westernów Serio Leone gliniarza (Thomas Jane), stawiającą pierwsze kroki w aktorstwie piękną niewiastę (Lauren Cohan) i znerwicowanego komiksowo gangstera (Tom Sizemore).
John Herzfeld reżyser m.in. „15 minut” czy „Podwójna tożsamość” zebrał na planie interesującą mieszankę aktorską, która mając dobry scenariusz mogłaby pograć ze swoim wizerunkiem. Możliwe, że taki był zamiast Herzfelda bowiem Sly „Rambo” Stallone jest tutaj niespełnionym malarzem i medialną hieną, mający gangsterską twarz choćby w „Leonie” Aiello to katolicki ksiądz, pamiętny sierżant Barnes ( Berenger) z „Plutonu” jest zagubionym samarytaninem, zaś Grammer czyli dobroduszny Frasier i burmistrz z „Bossa” jest odrażającym bandziorem. Niestety wszystkie te epizody są słabo napisane i w konsekwencji źle zagrane. Herzfeld nie wie jakiej formy narracji się trzymać, podając źle przyprawione, niestrawne danie, którego tylko poszczególne składniki oddzielnie jako tako smakują. Żaden z epizodów nie zostaje satysfakcjonująco rozwinięty ani na poziomie psychologicznym, ani nawet nie porywa formą. Aiello nie wie czy grać tracącego wiarę księdza czy może postać pomnikową z kina lat 50-tych. Kiedy już Herzfeld wchodzi głębiej w przyczyny zachowania swoich bohaterów to kończy na banale i kiczu. Taki jest cały kluczowy epizod z Tomem Berengerem**, który ukrywa swoje cierpienia w zawrotach głowy i szwendaniu się w skąpanej promieniami zachodzącego słońca plaży. Choć nie jest to poziom katastrofalnych „Informers”, „Walentynek” czy „Szczęśliwego Nowego Roku” to trudno szukać tutaj choćby wiarygodność z „Crash”, nie mówiąc już o kinie Iñárritu czy błyskotliwych argentyńskich „Dzikich historiach”.
„Motywacja” to szczera, ale infantylna oraz banalna opowieść o „spojrzeniu w głąb” siebie i „uwierzeniu we własne siły”. Taka opowiastka na poziomie Paolo Coehlo i utworu „Pokonaj siebie” zespołu „Feel”. Znajdzie więc swoich amatorów.
2/6
Łukasz Adamski
„Motywacja” reż: John Herzfeld. Film dostępny na cineman.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/253397-motywacja-paolo-coelho-spiewa-feel-recenzja