Czasem patrzę na kolejne mnożące się „młodzieżowe”(czyli tzw. young adult) dystopie z pewną niechęcią, zastanawiając się, czemu wszystko dziś zostało tak zinfantylizowane. To raczej młodzież czytać/oglądać powinna rzeczy ponad swą miarę, a nie dorośli pasjonować się dziecinadą. Fantastyka oczywiście padła jej ofiarą od razu. Kiedyś czytano Zajdla i oglądano Szulkina – to jednak inny kaliber niż Suzanne Collins, choć tematyka podobna.
„Więzień labiryntu”, pierwszy tom trylogii Jamesa Dashnera to kolejne, po dobrych „Igrzyskach śmierci” i słabej „Niezgodnej” dziełko, które trafiło na ekran. Będą kolejne, film odniósł sukces kasowy. Reżyser Wes Ball dotychczas ma na koncie tylko krótkometrażówki i efekty specjalne. Dobrze poprowadził aktorów – konflikty, przyjaźnie i starcia „samców alfa” są wiarygodne. Postacie są wyraziste, dość jednoznaczne, ale nie przerysowane. Chociaż... młodzi aktorzy (20-30 lat), choć raczej niezbyt kojarzeni przeze mnie, nie są jakimiś zupełnymi debiutantami.
Parę słów o fabule. Thomas (Dylan O’Brien) wyjeżdża windą na powierzchnię i napotyka społeczność chłopaków, żyjących od lat na kolistej przestrzeni otoczonej labiryntem. Wszyscy z chwilą przybycia dostali amnezji i nie pamiętają przeszłości. Co miesiąc trafia tu kolejny delikwent, tą samą drogą trafiają też jakieś dobra cywilizacyjne. „Więźniowie” podzielili się ze względu na funkcje, odzwierciedlające hierarchię społeczną, np. bycie „zwiadowcą” eksplorującym labirynt świadczy o przynależności do elity. W labiryncie mieszkają gigantyczne pająki czy skorpiony (mechaniczno-biologiczne: metal zewnątrz, flaki wewnątrz). Poza tym zmienia się układ labiryntu, przejścia się zamykają i otwierają, sporo tam śmiercionośnych pułapek typu ruchome ostrza – wszystko jakby wyjęte wprost z gry komputerowej. Takiej premiującej kooperację, okaże się.
Społeczność niestety zadowala się status quo – konflikt pomiędzy ryzykantem-zbawicielem Thomasem, który chce uciec z więzienia, choćby droga prowadziła przez gniazdo potworów, a zachowawczym przywódcą jest nieunikniony. Przybysz z zewnątrz prowadzący lud wybrany do wyzwolenia… skąd my to znamy? Najpierw jednak musi przejść inicjację jak każdy „kot”, w tym znieść drwiny i wyzwiska. Potem jednak nadspodziewanie szybko dowiedzie swojej odwagi i waleczności niczym jakiś poddany próbom Herkules… O samych mitologicznych strukturach można tu długo pisać. Lubimy oglądać takie czerpiące z mitologii historie, a to, że są przewidywalne, nie zmienia tej przyjemności. Nie tylko jednak mity znajdziemy w filmie, sam widziałem też i „Cube”, i „Truman Show” i „Zaginionych” i postapokalipsę.
Ciekawe, że budując własną mikrospołeczność chłopcy nie zrobili powtórki z „Władcy much”, choć przywódca „zachowawczych” w pewnym momencie omal nie doprowadza do zbrodni, przekonany, że „bogów”, czyli potwory z labiryntu, można przebłagać tylko ofiarą z głównych mącicieli.
Finał sugeruje, że bohaterom i widzom daleko do odpowiedzi na wszystkie pytania, zatem pozostaje czekać na następne części. „Więzień…” może nie jest lepszy od „Igrzysk śmierci”, ale szybciej się rozkręca, obfituje w sceny pełne dramatyzmu, jest bardziej „chropowaty” i podtrzymuje zainteresowanie, podobne temu, które towarzyszyło oglądaniu „Zagubionych” – o co tu właściwie chodzi, jakie są reguły tego świata? Czy gramy wbrew oczekiwaniom „władców marionetek” czy wręcz przeciwnie?
4/6
Sławomir Grabowski
Więzień labiryntu (The Maze Runner). Reżyseria: Wes Ball. Dystr: Imperial CinePix.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/253328-wiezien-labiryntu-kto-z-nami-pogrywa-recenzja-dvd
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.