Ujmujący jest powrót złych Rosjan do Hollywood. Obok Jacka Bauera z „24” nikt z taką gracją nie masakruje oligarchów i rosyjską mafię jak Denzel Washington. Jednak historia ex agenta CIA, który czyści ulice z szumowin niemal jak Charles Bronson, mimo usilnych prób nie wychodzi ponad przeciętność solidnej, ale wtórnej sensacji. Dobrze chociaż, że Denzel znów buduje wielowarstwową postać człowieka, który zatarł granicę między dobrem a złem.
Szkoda, że „Bez litości” nie nakręcił śp. Tony Scott. Brat Ridleya był w moim przekonaniu prawdziwym artystą, który z prostego kina akcji potrafił wyciągnąć "coś więcej". Nie tylko stylistycznie przerabiał banalne historyjki na intrygujące opowieści („Domino”, „Deja Vu”), ale również wznosił na wyższy poziom filmy jednoznacznie zaszufladkowane jako kino akcji. Tak było z kapitalnym „Człowiek w ogniu” czy „Fanem”. Antoine Fuqua takich umiejętności nie ma. Poza świetnym „Dniem Próby” i solidnymi „Gliniarzami z Brooklynu” kręci czyste kino akcji bez polotu Scotta, i mrugnięcia okiem filmów nawet tylko produkowanych przez Luca Bessona. Nie mówiąc już o reżyserowanych przez Francuza „odjazdach”.
Za „Dzień próby” Washington dostał drugiego Oscara w karierze, tworząc wielowymiarowy obraz skorumpowanego gliniarza. Teraz wciela się w Roberta McCalla, pracownika amerykańskiej wersji Praktikera, który spędza wolny czas na czytaniu klasyki literatury w pobliskiej knajpce i piciu herbaty. Choć Fuqua próbował powtórzyć sukces tamtej kreacji Washingtona, to wyszło mu to połowicznie.
Pedantyczny samotnik z delikatną manią natręctw, który pomaga współpracownikom i pociesza duchowo prostytutki, nie jest zwykłym robotnikiem o gołębim sercu. Po tym jak zaprzyjaźnioną z nim Teri (Chloe Grace Moretz) katuje rosyjski alfons, Robert przypomina sobie, że jest byłym agentem służb specjalnych, który w ciągu 19 sekund potrafi zabić czterech uzbrojonych po żeby gangsterów na ich terytorium. Okazuje się szybko, że masakra w „ruskiej dzielnicy” będzie miała oddźwięk aż w Moskwie. McCall dorwał bowiem kogoś więcej niż zwykłych alfonsów. Będący na emeryturze, tajemniczy zabijaka będzie musiał stawić czoła byłemu żołnierzowi specnazu Teddy’ego (Marton Csokas).
Treść tego filmu idealnie pasuje do męskiego kina akcji z Charlesem Bronsonem, a nawet Steven Seagalem z jego najlepszego okresu na początku lat 90-tych. Fuqua próbuje nieudolnie klasyczne kina zemsty przekuć na krwawą psychologiczną opowieść. Dopieszcza więc wizualnie ujęcia, zarysowuje głębszy wymiar głównego bohatera i w końcu delikatnie miesza style narracji, zestawiając ze sobą dramat sensacyjny z ambitnym kinem akcji a la „Człowiek w ogniu”. Jak już jednak pisałem, Fuqua nie jest Scottem, co widać głównie w scenach krwawej jatki w sklepie. Choć podobnie jak Scott reżyser „Bez litości” potrafi wykorzystać charyzmę Washingtona i posadzić film na barkach wybitnego aktora, to jednocześnie, próbując złamać konwencję potyka się o własne nogi. Rozpoczyna więc wątki, które mogłyby być intrygujące ( obiecujące nawiązanie do lektur Roberta ze „Starym człowiekiem i morze” na czele), ale szybko giną pod naporem akcji. Z drugiej strony reżyser „Łez słońca” tak mocno przerysowuje scenę ostatniej walki w strugach lecącej z sufitu wody, że oczekujemy kopniaków w stylu Van Damme’a z filmu Johna Woo. Miejscami wydaje się jakby twórcom nie chciało się dopracować scenariusza. W ostatnich 30 minutach zbyt wiele jest tu klisz, kalek i schematów, potraktowanych bez przymrożenia oka. Niczym to, poza formą, nie różni „Bez litości” od przeciętych filmów z Jasonem Stathamem. Z drugiej strony nie można się temu dziwić, skoro film opraty jest na serialu z lat 80-tych „The Equalizer”.
„Bez litości” to kino przeznaczone wyłącznie dla facetów, tęskniących za widokiem cierpiących drani z rąk „czyściciela ulic”. Choć McCall jest postacią niejednoznaczną i pełną wewnętrznych demonów, co różni go od bohaterów lat 80-tych, to próżno szukać w filmie jakiejś przemiany bohatera. McCall ma po prostu tłuc samotnie Ruską mafię, ku uciesze tych, którzy pragną szeryfa na ulicach. Pod tym względem film sprawdza się świetnie. Gdy zabijaka o twarzy Denzela jedzie do Moskwy załatwić wrednego oligarchę, aż chce się krzykną by przy okazji zajrzał na Kreml i kończył wojnę na Ukrainie. Nie dałby rady? To film o takim, co radę daję nie gorzej niż Jack Bauer z „24”.
3/6
Łukasz Adamski
„Bez litości”, reż: Antoine Fuqua, dystr: Imperial - Cinepix
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/253212-bez-litosci-dla-ruskich-sukinsynow-dvd
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.