HEREZJARCHA - morderca NAWRÓCONY - Villon w ujęciu Komudy Część II

fot. Materiały promocyjne
fot. Materiały promocyjne

Wczoraj mówiliśmy o zbiorze „Imię Bestii” Jacka Komudy – prozie tak wielowymiarowej, że realnie wymykającej się jednoznacznej klasyfikacji. Kryminał, opowieść historyczna, religijna przypowieść? Tak to wszystko mieści się w tym zbiorze. To teraz czas na zaskoczenie. „Herezjarcha” jest jeszcze lepszy.

To kolejny tom opowieści o Villonie – na razie ostatni. Komuda wraca z bohaterem w pierwszym, opowiadaniu na paryski bruk. Opowieść o tajemniczym kościele skrytym gdzieś pośród zaułków Paryża magnetyzuje z jednej strony, z drugiej – posiada potężną siłę tytułowego powiadania z poprzedniego zbioru. Dalej jest tylko lepiej.

Villon w tym zbiorze wciąż jest bandytą i rajfurem jednak jest ów bandyta i rajfur człowiekiem na granicy nawrócenia. Bynajmniej nie banalnego, polegającego na klepaniu paciorków, lecz realnej chęci odmiany swojego życia. Mocno widać to w finałowym opowiadaniu, w którym Villon, dosłownie, trafia do klasztoru.

A więc jest to jakby drugi, prawie finalny etap drogi poety i mordercy. Komuda znowu jest mistrzem słowa, malarzem epoki tak kunsztownym w swym rzemiośle, że językowo jest to literatura śmiało mogąca przejść do klasyki.

Cyniczny rajfur coraz bardziej staje się wojownikiem Boga i już nawet tej ewentualności nie odrzuca. Dwukrotnie namacalnie świadom jest obecności Złego. Dwukrotnie to właśnie on, szelma Villon, jest orężem Boga w walce z Nieprzyjacielem. A mówię tu o złu, ponadludzkim, bo czysto ludzkiej niegodziwości Villon także doświadcza. Sam niekiedy wciąż nią jest.

Niestety – tak jak w przypadku poprzedniego zbioru, także i tutaj musiała znaleźć się jedna, prozatorska wpadka. Konkretnie opowiadanie będące dla Komudy czystą zabawą, zaaranżowaniem scenariusza zombie apokalipsy w realiach średniowiecza. Biorąc pod uwagę wago miar i głębie pozostałych tekstów, to opowiadanie staje się jakoś banalne i niepotrzebne, choć wciąż – przyjemne w lekturze. Jest jednak jak cierń, drzazga pod skórą – nie pasuje tu i przeszkadza w komforcie.

Mimo to „Herezjarcha” jest literacką koroną Komudy. „Tego autora od sarmatów”. To wielki pisarz, traf chciał, że trochę chyba jak Arthur Conan Doyle – szerzej znany jest z tych prac, które wcale nie są jego najlepszymi. „Imię Bestii” i „Herezjarcha” to zbiory absolutnie genialne, a niezasłużenie traktowane jako ciekawa, jedno (no, dwukrotna) wycieczka autora w inne rejony.

Chciałbym by Komuda wrócił w te rejony. A nawet jeśli nie – i tak mu za nie należy dziękować.

6/6

Arkady Saulski

tytuł
tytuł

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych