Pod pewnymi względami ten album powstawał przez cztery lata – mówi Colin Meloy, frontman i główny autor piosenek The Decemberists. Nie zawiesiliśmy działalności, a po prostu mieliśmy tyle czasu ile chcieliśmy. Bez żadnego harmonogramu, trasy czy oczekiwań.
Dzięki możliwości pracy na własnych warunkach powstał najbardziej zróżnicowany i dynamiczny album w dorobku zespołu. Zarówno pod względem muzycznym, jak i emocjonalnym. Od czasu swoich wczesnych nagrań sprzed ponad dekady, zawsze byli znani z możliwości i odwagi, czego dowodem był już ponad osiemnastominutowy singiel "The Tain" z 2004 roku, a także dwa ostatnie albumy "The Hazards Of Love" i "The King Is Dead". Tym razem, jak mówi Meloy, mieli inne nastawienie:
bądźmy pewni, że piosenki są dobre, a płyta obroni się sama.
The Decemberists, który obok Meloy tworzą: gitarzysta Chris Funk, grająca na instrumentach klawiszowych Jenny Conlee, basista Nate Query oraz perkusista John Moen, ogłosili, że zrobią sobie przerwę po trasie promującej album "The King Is Dead" z 2011 roku. Meloy chciał więcej czasu spędzić z rodziną, a także popracować nad serią książek dla dzieci czy świetnie sprzedającą się trylogią "Wildwood". Do tego osiągnęli w swojej karierze nowy poziom. "The King Is Dead" wspiął się na sam szczyt listy Billboardu, zaś utwór "Down By The Water" został nominowany do nagrody Grammy, jako „najlepszy utwór rockowy”.
Jednak pomimo przerwy, zespół wcale nie zniknął z pola widzenia. Wydali EP-kę z odrzutami z płyty (zatytułowaną "Long Live The King"), użyczyli piosenki "One Engine" na potrzeby ścieżki dźwiękowej filmu "Hunger Games", a także wydali koncertowy album "We All Raise Our Voices To The Air". Dostąpili nawet zaszczytu bycia przedstawionym w animowanej postaci w serialu The Simpsons, a także pojawili się w finale szóstej serii Parks And Recreation.
W końcu, w maju 2013 roku, zgromadzili się ponownie. Nie chcieli jednak nagrywać płyty w normalny sposób.
Zazwyczaj rezerwujemy cztery czy pięć tygodni w studiu i nagrywamy płytę w całości. Tym razem zaczęliśmy od zarezerwowania tylko trzech dni, nie wiedząc, co nagramy. Nie było żadnego kierunku ani wizji, chcieliśmy zobaczyć co z tego wyjdzie. Pierwszego dnia nagraliśmy na żywo „Lake Song” i w ciągu następnych dni kolejne dwie piosenki. Duch tej sesji był dla nas informacją, co wydarzy się później
– mówi Meloy.
Album nabierał kształtu na przestrzeni półtora roku. Od początku było widać, że będzie charakteryzował się pełniejszym, bogatszym brzmieniem.
Jak mówi Meloy, pierwsza partia piosenek pokazywała ich bardziej osobistą stronę, co było pewna odmianą w stosunku do dotychczasowych piosenek The Decemberists.
Pisanie książek z prostą, fantastyczną narracją, otworzyło coś w mojej głowie. Posiadanie rodziny, dzieci, kariery i starzenie się sprawiło, że spojrzałem bardziej w głąb siebie. Więc niektóre z tych piosenek są najbardziej osobistymi ze wszystkich jakie napisałem.
Prawdopodobnie najważniejszym jest tu utwór 12-17-12, który zyskał swój tytuł od dnia, w którym prezydent Obama zwrócił się do narodu po strzelaninie w szkole w Newtown i odczytał nazwiska ofiar.
Patrzyłem na to przemówienie i było to niezwykle poruszające. Byłem poruszony poczuciem bezsilności, ale także przesłaniem „trzymajcie rodzinę blisko siebie”, które właśnie starałem się oznaczyć na swój sposób.
To właśnie w tej piosence pojawia się fraza what a terrible world, what a beautiful world, która dała tytuł całemu albumowi.
Wraz z rozwojem sesji zaczęły krystalizować się kolejne pomysły na piosenki i ich brzmienie.
Jak tylko skończyłem książki, natychmiast zacząłem pisać bardziej narracyjne piosenki. Nagle zaczęły pojawiać się takie piosenki jak „Cavalry Captain” czy „Carolina Low”. Ale zaczął się także wydobywać bardziej subtelny głos. Potrzebowałem chwil beztroski. No i zdałem sobie sprawę, że potężne popowe brzmienie, które stworzyliśmy, wymaga też spokojniejszych momentów, aby stworzyć większą dynamikę.
Bez konieczności dotrzymania terminu, The Decemberists mogli także eksplorować każdy utwór bez końca. Zazwyczaj trzeba z niektórych piosenek rezygnować z powodów ograniczeń czasowych. Jednak nic nie zostało zepchnięte na stronę B singla, nad wszystkim spędziliśmy tyle czasu, ile to wymagało. Co było zarówno błogosławieństwem, jaki i przekleństwem, bo ostatecznie mieliśmy osiemnaście piosenek.
W końcu "What A Terrible World, What A Beautiful World" ( premiera albumu 19 stycznia 2015 ) przybrał ostateczny kształt, przynosząc najlepsze rzeczy, jakie stworzył ten zespół, zaś nowy sposób pracy sprawił, że ponownie pojawiła się wśród nich ekscytacja.
rep / SRec
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/253111-the-decemberists-piosenki-sa-dobre-a-plyta-obroni-sie-sama